Skip to main content

Wietnam: Hanoi – Zatoka Ha Long – Ho Chi Ming

Naszą wyprawę do Azji Południowo-Wschodniej rozpoczęliśmy oczywiście od lotniska w Warszawie. Nie przestanie mnie zadziwiać, po co wybudowano II terminal skoro i tak większość odlotów odbywa się ze starej „jedynki”. Ale to mało ważne. Grupa stawiła się w komplecie, dosyć punktualnie, tak, że zgodnie z planem wyruszyliśmy do Hanoi via Frankfurt i Bangkok. Lot do Frankfurtu minął błyskawicznie, potem 5 godzin oczekiwania na lot do Bangkoku. Na podróż zabrałam książki, krzyżówki oraz wszelkie inne rozrywki, bez których jak sądziłam, nie przeżyję ponad 9 godzinnego lotu. Otóż błąd – po kolacji zasnęłam jak dziecko i obudziłam się ‘rano’, tuż przed śniadaniem. Godzinę później siedzieliśmy już w Bangkoku. Już tutaj odstawiłam klasyczną europejska kuchnię przestawiając się na tajskie przysmaki. Tom Yum Kung, czyli tajska ostra zupa krewetkowa za pierwszym razem wypaliła mi wnętrzności. Ostatniego dnia wyjazdu popijałam ją jak kompot. Do Hanoi dolecieliśmy wieczorem, 7 października. Odprawa wizowo – paszportowa poszła nad wyraz szybko i w ciągu 2 godzin od wylądowania byliśmy już w hotelu. InterContinental Hanoi Westlake to kwintesencja międzynarodowego luksusu i lokalnej architektury. Absolutnie obłędny hotel położony na jeziorze Tay Ho.

Na nadprogramową kolację wybraliśmy się do lokalnej jadłodajni – zwykłego baru ulicznego na ostrą zupę (coś a’la rosół) i piwo. Ponieważ w Hanoi generalnie nocne życie raczej nie funkcjonuje, po jednym drinku w bardzo fajnym skądinąd klubie udaliśmy się spać.W końcu po łącznie chyba 27 godzinach podróży można było czuć się zmęczonym.

Zwiedzanie Hanoi

Mauzoleum Ho Chi Minh’a

Następnego dnia rozpoczęliśmy zwiedzanie Hanoi od Mauzoleum Ho Chi Minh’a. Po drodze mieliśmy okazję przyjrzeć się miastu za dnia. Bałaganowi na ulicach, na których nie obowiązują żadne zasady ruchu drogowego znane Europejczykom, kablom zwisającym absolutnie zewsząd, bo pod ziemią nie opłaca się kopać czy wąskim na 2 metry i długim na 30 domom, bo każdy musi mieć dostęp do ulicy by handlować. Mauzoleum Ho Chi Minh’a na szczęście było zamknięte dla zwiedzających, bowiem jest to tak samo atrakcyjne jak mauzolea innych ‘wielkich” Stalina czy Lenina… Następnie rezydencje Ho Chi Minh’a, malownicze domki pośród przepięknego ogrodu i stawów.

Świątynia Literatury – Van Mieu

Następnie pojechaliśmy do Świątyni Literatury – Van Mieu, pierwszego uniwersytetu Wietnamu zbudowanego na cześć Konfucjusza. Wspaniała architektura tego miejsca jak również przepiękne otoczenie Świątyni sprawia, że jest ona naprawdę urzekająca. Tutaj też dopadł nas pierwszy deszcz. Ulewny i nieprzerwany… przez jakieś 20 minut. Na lunch udaliśmy się do bardzo eleganckiej restauracji.

Rikszami przez Hanoi

Po lunchu każdy miał okazję przejechać się rikszą po centrum Hanoi. Musze przyznać, że faktycznie jest najlepsza forma, żeby podziwiać miasto, niemniej jednak z uwagi na masakryczny wprost ruch motocykli, skuterów i samochodów po 10 minutach była zaczadzona. Nie wspominając o tym, że kilkakrotnie już zegnałam się z życiem. Jedyna zasada, jaka obowiązuje tu na ulicach to jechać wolno i nawzajem się omijać. Podobnie z przechodniami – nie biegniemy, ale żwawo przechodzimy. Jeśli coś na ciebie jedzie – spokojnie – ominie cie, także don’t panic.

Hoan Kiem – jezioro Zwróconego Miecza i Stara Dzielnica

Następnie zagłębiliśmy się w uliczki Starej Dzielnicy, gdzie króluje handel wszystkim, co da się sprzedać. Bardzo często również, tak jak to odbywało się kiedyś, ulice noszą nazwy od sprzedawanych na nich wyrobów. A więc mamy ulice hutników, stolarzy itd. Bazarki z egzotycznymi owocami, świeżymi owocami morza napawają zachwytem, ale i lękiem, kiedy widzi się ulicznego rzeźnika, ćwiartującego mięso dla klientów na betonie, na gazecie, zardzewiałym starym nożem. Poszliśmy też nad jezioro Hoan Kiem – jezioro Zwróconego Miecza, gdzie wzniesiona została Żółwia Wieża.

Wieczór z kulturą Wietnamu

Wieczorem po kolacji jedziemy na przedstawienie wodnych kukiełek, charakterystyczne dla Wietnamu, w szczególności Hanoi, show ukazujące postaci znane z wietnamskiego folkloru. Nie jest to coś, co oszałamia i powala, biorąc pod uwagę całkowita nieznajomość języka, niemniej jednak, co jest interesujące to sposób odgrywania tego przedstawienia. Mianowicie aktorzy sterujący kukiełkami przez całe przedstawienie (ok. 45 minut) stoją po uda w wodzie. Ponownie raczej nie chciałabym tego oglądać, ale uważam, że każdy będąc w Wietnamie powinien to zobaczyć.

Zatoka Ha Long gdzie spadają smoki

Następnego dnia pożegnaliśmy się z Hanoi wyruszając w stronę Zatoki Ha Long – zatoki Spadających Smoków, która wg legendy powstała dzięki smokom, które nurkując do zatoki tak mocno uderzały w wodę ogonami, ze wypiętrzyły małe wysepki. To oczywiście legenda, jednak nie można Zatoce Ha Long odmówić mistycyzmu i wrażenia, że znajdujemy się w innym świecie. Nie bez przyczyny została ona aż dwukrotnie wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Na dzień dobry nasz drogi guide Han zaopatrzył autokar w zapas zimnego piwa i litry wódki ryżowej, tak, więc już o 8 rano człowiek chodzi pijany. W drodze na rejs po Zatoce zatrzymaliśmy się w jednym z wielu centrów sztuki i rękodzieła wietnamskiego, gdzie pracują osoby upośledzone ruchowo bądź umysłowo, które robią absolutnie bajeczne rzeczy takie jak tkane obrazy, rzeźby czy drobne produkty dekoracyjne. Oczywiście zabawiliśmy tam zbyt długo, więc spóźniliśmy się na rejs statkiem Emeraude. Zadziwiające, bo statek był łaskaw na nas nie zaczekać, choć stanowiliśmy ¾ obłożenia statku. Dogoniliśmy go jednak małymi łódeczkami i już w trakcie rejsu wsiadaliśmy na pokład Emeraude. Na szczęście nasi goście się nie zorientowali i uznali to za zaplanowany i emocjonujący element programu. Uff!

Jaskinie Sung Sot

Standard zakwaterowania na statku odpowiadał standardom 4* gwiazdkowego hotelu i trzeba przyznać, że robił wrażenie. Dwa dolne pokłady obejmowały sypialnie, na 3 pokładzie znajdowały się kajuty i bar, a na ostatnim pokładzie taras słoneczny. Po rozlokowaniu się w kajutach i wstępnym rozpoznaniu terenu zeszliśmy na małe łódki na wycieczkę do jaskini Surprise – Sung Sot, jednej z największych i najładniejszych jaskiń w zatoce Ha Long. Nawet jak na moją umiarkowaną klaustrofobię dałam sobie radę z wilgotnymi ścianami i brakiem otworów okiennych.

Pływające wioski

Następnie wróciliśmy na statek, by za chwilę wziąć już łódkę tylko dla naszej grupy i udać się w relaksacyjny rejs po zakątkach zatoki Ha Long oraz aby odwiedzić jedną z wielu pływających tu wiosek, gdzie zajrzeliśmy nawet do szkoły. Oczywiście wszędzie tam gdzie pojawia się statek z turystami natychmiast pojawiają się lokalni na małych łódeczkach sprzedający wszystko, co tylko można – muszle, artykułu spożywcze, kapelusze, – co sobie tylko życzycie. Oczywiście najczęściej robią to małe słodkie wietnamski dziewczynki, których oczom przede wszystkim panowie nie są w stanie się oprzeć. Wracając na Emeraude mamy jeszcze okazję sfotografować najpiękniejszy zachód słońca, jaki udało mi się w życiu widzieć. Skąpane w zachodzącym słońcu wysepki wyglądają dokładnie tak jak w internecie. Po jakże ciężkim i wyczerpującym dniu zasłużona nagroda w postaci kąpieli w wodach zatoki Ha Long przy świetle księżyca. Ciepła, niezwykle silnie zasolona woda, księżyc odbijający się w wodzie – bajka moi drodzy, bajka!

Nigdy nie pij z Wietnamczykiem

Wieczorem świętowaliśmy imieniny jednego z uczestników. Do świętowania oczywiście zaprosiliśmy Hana, który choć tak mocnej wódki jak polska nie widział na oczy – pozostał jedynym na nogach 🙂 Ostatnie, co pamiętam z tego wieczoru to fakt, że w kajucie był straszny sztorm i okropnie tym statkiem rzucało. W momencie kontaktu twarzy z poduszką i osiągnięcia pozycji horyzontalnej zdaje się straciłam przytomność. Rano Han był tak miły i przyszedł sprawdzić mnie czy na pewno żyje. Po dopłynięciu do portu ok. 9.30 zeszliśmy z pokładu Emeraude i wyruszyliśmy na lotnisko w Hanoi, po drodze zatrzymując się oczywiście w sklepie z rękodziełem.

Ho Chi Minh

Przelot do Ho Chi Minh poszedł nam sprawnie i późnym popołudniem byliśmy już w Sajgonie. Hotel Movenpick Saigon był bardzo elegancki i klasyczny (styl francuski) jednak niestety wg mnie wymagał remontu. Na wejściu przywitały nas śliczne małe dziewczynki odświętnie ubrane, które wręczały wszystkim paniom bukiety kwiatów. Była to nawet dla mnie absolutna niespodzianka, bowiem tego nie zaplanowałam. Moja kontrahentka po raz kolejny chciała się popisać 🙂 Kolację zjedliśmy w hotelu – wspaniały uginający się wręcz pod jedzeniem bufet i grill. A po kolacji udaliśmy się tanimi jak barszcz taksówkami w miasto. Zaczęliśmy od klubu Seventeen, amerykańskiej sieci, z trzema poziomami, na każdym inny zespół. Wszyscy się świetnie bawili, muzyka na żywo – super!

Tunele Wietkongu – Cu Chi

Następnego dnia w planach mieliśmy tunele Wietkongu – Cu Chi oraz Świątynię Kaodaistyczną. Tunele położone są mniej więcej 60 km drogi od Sajgonu, na pewno warto odwiedzić to miejsce nie należy się jednak spodziewać niczego szczególnego. Myślę, że zdecydowanie bardziej atrakcyjne jest to dla Panów i dla fascynatów tematu militariów i wojny w Wietnamie. Oczywiście atrakcją jest przejść się fragmentami tuneli, które dla potrzeb turystów zostały dwukrotnie powiększone. Można również za grosze postrzelać sobie z najróżniejszej broni – ja postawiłam na AK 47. Pierwszy strzał bez słuchawek sprawił, że ogłuchłam, drugi o mało nie wybił mi barku. Ale i tak było fajnie.

Świątynia Kaodaistyczna

Następnie udaliśmy się w drogę do Świątyni Kaodaizmu – religii utworzonej z połączenia kilku najważniejszych prawd i zasad taoizmu, buddyzmu i wielu innych religii. Mówi się, że kaodaizm wybrał z wielu religii to, co najlepsze, by połączyć to w jedno. Droga do świątyni wiodła przez totalne wertepy, strach było coś powiedzieć, żeby nie odgryźć sobie języka. Dzięki temu jednak zobaczyliśmy prawdziwe oblicze południa Wietnamu – biedne, brudne, a mimo to prawie zawsze uśmiechnięte.

Budynek Świątyni Kaodaistycznej był absolutnie piękny i stanowił to, czego w ‘naszej’ religii mi brakuje – radość, piękno i pozytywne wibracje. Mieliśmy okazję obserwować typową ceremonię dla wyznawców kaodaizmu, przy dźwiękach pięknej, wesołej muzyki. Wrażenia są naprawdę świetne, a mnisi oprowadzający po świątyni przemili. Oczywiście przed wejściem należało zostawić buty, w środku natomiast można było dowolnie robić zdjęcia, byleby nie prosić innych o zrobienie nam zdjęcia.

Wprost ze Świątyni udaliśmy się na obiad – ryzykownym byłoby nazwanie lokalu, w którym jedliśmy restauracją, dlatego ograniczę się może do jadłodajni 🙂 Niestety w rejonie, w którym byliśmy i tak była to najlepsza knajpa „w mieście”. Jedzenie było smaczne, ale wystrój i standard – no cóż.

Tego dnia mieliśmy w końcu trochę więcej czasu wolnego, wiec w hotelu od razu śmignęłam na basen. Byłoby idealnie gdyby nie fakt, że tuż za płotem toczyły się prace budowlane, a więc o drzemce nad basenem nie było mowy. Dodatkowo byłam jedyną osobą na basenie niemającą skośnych oczu – wzbudzałam, więc spore zainteresowanie. Tego dnia też dopadł mnie kryzys – zmiana czasu, zmęczenie, permanentny kac dały o sobie znać. W najlepszej chyba knajpie w Sajgonie nie byłam w stanie tknąć czegokolwiek, bo na sam widok jedzenia mnie mdliło. Przespałam wyjątkowo więcej niż 4 godziny i na szczęście następnego dnia było już w porządku.
I jak Ci się podoba Wietnam? Wybierasz się niebawem? Masz pytania, na które nie ma odpowiedzi w tekście? Koniecznie daj znać w komentarzu! A jeśli spodobał Ci się ten wpis i uznasz go za wartościowy, będzie mi milo, jeżeli podzielisz się nim z innymi korzystając z kolorowych przycisków poniżej. Dziękuję!
Zapraszam Cie również na mój fan page na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.