Zwiedzanie Kuala Lumpur
Petronas Towers
Petronas Towers, zwane również Twin Towers, trzeba oglądać z odpowiedniej perspektywy. Zaraz po wyjściu z metra na stacji KLLC wieże trochę przytłaczają i ciężko je ogarnąć wzrokiem, natomiast z drugiej strony jest mały park z oczkiem wodnym i mostkiem, z którego to rozpościera się naprawdę piękny widok na wieże Petronas. Niestety, nie mamy szczęścia i okazuje się, że Sky Bridge, czyli 58 metrowy łącznik między wieżami na wysokości 41 i 42 piętra jest do końca grudnia zamknięty z powodu prac konserwacyjnych. Petronas Towers obowiązkowo trzeba zobaczyć nocą, bo są po prostu piękne!
Kuala Lumpur Menara Tower
Jest za to w mieście inny punkt widokowy – KL Menara Tower, jedna z najwyższych wież telekomunikacyjnych na świecie – 421 m wysokości. Wjazd na górę wraz z jedną z wybranych atrakcji towarzyszących (mini zoo, tor wyścigowy, przejażdżka kucykiem?!?) kosztuje 45 RM, czyli całkiem sporo, ale panorama jest naprawdę piękna. Co prawda wieża stoi bokiem do Petronas, więc nie można ich zobaczyć z tej wysokości w pełnej krasie, ale widać za to całe miasto i setki wieżowców, które wyrastają na grzyby po deszczu.
Miasto niestety nie jest zbyt przyjazne przechodniom – szczególnie w ścisłym centrum miasta, wielokrotnie ryzykujemy życie przechodząc przez wielopasmowe i wielopoziomowe skrzyżowania. Światła są, nawet guzik do zmiany jest, ale przeważnie nie działa. Zasada jest prosta, jak z resztą w całej Azji: rozejrzeć się, zdecydować, przejść i nie dać się zabić. Z resztą zawsze wychodziłyśmy z założenia, że białasa nie rozjadą, bo to za dużo papierkowej roboty. Obowiązuje oczywiście ruch lewostronny.
Plac Merdeka
Ciekawym punktem miasta jest Plac Merdeka – Plac Niepodległości z Budynkiem Sultana Abdula Samada, piękną konstrukcją w mauretańskim stylu. Na placu znajduje się też najwyższy maszt flagowy, na którym oczywiście powiewa niezwykle urodziwa flaga Malezji. To właśnie tu z okazji świąt narodowych odbywają się parady.
Okolice Chinatown
Na pewno warto odwiedzić stację kolejową Kuala Lumpur – najstarszą w mieście, wybudowaną w 1900 roku, która charakteryzuje się pięknymi, mauretańskimi ażurowymi oknami. W okolicy Chinatown warto również zajrzeć na Central Market, gdzie dziś królują oczywiście pamiątki, ale kiedyś było to miejsce typowo targowe: warzywa, owoce, ryby. Całkiem sympatyczne miejsce, a ceny souvenirów bardzo przystępne. Kuala Lumpur to w ogóle idealne miejsce na zakupy. Centra handlowe ścielą się tu gęsto, a wielkością oczywiście nie dorównują naszym największym galeriom handlowym. Bez mapy – ani rusz!
Masjid Negara
Wyjątkowym, przynajmniej dla nas miejscem, okazał się Meczet Narodowy – Masjid Negara. Pełną rozmachu budowlę w nowoczesnym stylu ukończono w roku 1965, miała ona w założeniu upamiętnić uzyskanie przez Malezję niepodległości. Wejście jest bezpłatne, ale należy przywdziać czador. Oczywiście o bawełnie nikt nie słyszał, więc wszystko jest sztuczne. Spędziłyśmy w tym stroju jakieś 15 minut, a ja byłam ugotowana na twardo. Ogromny szacun dla kobiet, które w tym klimacie noszą to na co dzień.
Jaskinie Batu
Jeśli macie trochę wolnego czasu można się wybrać do Jaskiń Batu, położonych ok. 12 km od centrum KL. Do samych jaskiń dowozi kolejka z dworca KL Central (z przesiadką) lub bezpośrednio ze starej stacji kolejowej Kuala Lumpur (obok stacji sky train Pasar Seni). Podróż trwa ok. 20 min. Jaskinie Batu stanowią ważny ośrodek pielgrzymek Hinduistów, zwłaszcza podczas corocznego święta Thaipusam. do wejścia do jaskiń prowadzą 272 cholernie strome stopnie. Dookoła biegają dzikie małpy, które jak tylko zdążyłam nazwać je grzecznymi, ukradły dziecku zabawkę 🙂 W środku jaskinie nie robią jakiegoś powalającego wrażenia, chyba że dla speleologów, ale panorama z góry schodów robi wrażenie.
Islam i muzułmanie
Ponad połowa mieszkańców Malezji to muzułmanie. Pozostałe znaczące religie to buddyzm i religie chińskie. Kobiety oraz małe dziewczynki noszą czador. W pociągach znajdziemy specjalne wagony tylko dla kobiet. Z dużym współczuciem podchodzimy do kobiecych strojów – bo gorąco, bo to nie sprawiedliwe, że tak piękne kobiety muszą się zakrywać. Udaje nam się jednak trochę zrozumieć tę religię oraz to, że kobiece stroje są w ich mniemaniu dla ich ochrony przed mężczyznami. Zakryte od góry do dołu czują się po prostu bezpiecznie. Nikt im tego nie nakazuje, robią to z własnej woli. Przy okazji trzeba pamiętać, że zwiedzając meczety należy mieć stosowny strój. Na ulicy z resztą również to nie zaszkodzi.
Wzgórza Cameron
Jak się dostać i gdzie spać?
Zwane również Cameron Highlands leżą ok. 200 km na północ od Kuala Lumpur. 130 km tej trasy pokonuje się piękną autostradą, ostatnie 70 km drogą niczym z Ustrzyk Dolnych do Wetliny. Zakręt na zakręcie i zakrętem pogania. Wrażliwym radzę siedzieć z przodu, bo jest naprawdę źle. Okoliczne wzgórza pokryte są albo tropikalnym lasem, albo wyjątkowo malowniczymi krzaczkami herbaty, albo kwiatami, a wśród tego wszystkiego można jeszcze znaleźć plantacje truskawek, ogrody różane, farmy owadów i motyli, wodospady, hinduistyczne i buddyjskie świątynie oraz kilka miasteczek z bardzo kolonialną atmosferą i świetną infrastrukturą turystyczną. Zatrzymujemy się w hotelu Heritage w Tanah Rata – chyba najlepszym w całej okolicy, a na pewno był najlepszy gdzieś w latach 80. Przypomniała mi się trochę Birma. Miasteczko bardzo fajne, małe ciche i spokojne. To lubimy. Jak to w górach, a jesteśmy gdzie na wysokości 1500 m n.p.m. pogoda zmienną jest i o ile poranki do południa są słoneczne i przyjemne o tyle po południu zaczyna lać. Ściana deszczu konkretnie mówiąc.
Trekking po raflezje
Nasze zwiedzanie zaczynamy od trekkingu, niezbyt lekkiego, żeby zobaczyć raflezje – niby kwiat, ale tak naprawdę to odmiana grzyba. Jego rozmiary wynoszą 80-100 cm średnicy i ok. 10 kg wagi. Wydziela cuchnący zapach gnijącej padliny, który wabi zapylające go muchówki. Dwie godziny wspinaczki i dwa ‘kwiaty’. Czy się wyrównało – nie powiem 🙂
Plantacje herbaty
Umorusani w błocie po uszy ruszamy na plantacje herbaty, z których słyną Wzgórza Cameron. Plantacje najsłynniejszej herbaty BOH zajmują ok. 1200 ha. Widok zielonych dywanów po horyzont jest naprawdę niesamowity, a odcienie zieleni po prostu piękne. Dziś plantacje obsługuje się mechanicznie, pracuje to 160 osób. Kiedyś, gdy zbierano liście herbaty ręcznie, pracowników było 560 i były to wyłącznie kobiety. Pierwsze plantacje Brytyjczycy założyli tu w 1920 roku. Do produkcji herbaty nadają się tylko jasno-zielono listki. Krzewy trzeba przycinać, bo inaczej bardzo łatwo rozrastają się jak drzewa. Hoduje się tu tylko czarna herbatę, a najbardziej wartościowe są oczywiście liście (torebki z herbatą zawierają jej jedynie 3%!). Najlepsza odmiana to Pelas Supreme. Wzgórza Cameron słyną również z uprawy m.in. truskawek. Choć dla nas nie jest to mocno egzotyczny owoc, należy wspomnieć, że tutejsze plantacje wyglądają nieco inaczej – truskawki uprawia się piętrowo w woreczkach z ziemią, no i oczywiście występują tu cały rok.
Malezyjczycy
Ludzie są niezwykle mili, sympatyczni i pomocni. Śmiało można pytać przechodniów o drogę nie ryzykując, że, jak Tajowie, choć nie wiedzą, będą próbowali nam pomóc. Angielski jest powszechnie używany. W czasie naszego pobytu w Malezji poznajemy uroczą rodzinę z Singapuru, która przysiada się do nas na kolacji. Przyjechali na 'długi weekend’, bardzo miło nam się rozmawia, robimy sobie zdjęcia. Pierwszego dnia przy poszukiwaniach naszego hotelu z pomocą przychodzi nam małżeństwo: ona z Korei Płd., on Brytyjczyk. Nie ma się tu absolutnie poczucia, że mieszkańcy 'żerują na turystach’. Są bardzo przyjaźni.
Kuala Selangor
Znajduje się ok. 70 km na południowy zachód od Kuala Lumpur. Słynie z występowania świetlików, które są naprawdę niesamowite. w kompletnych ciemnościach wyruszamy łódeczką na rzekę Selangor. Nie widać ich od razu, dopiero gdy zbliżamy się do brzegu drzewa zaczynają się mienić niczym lampki choinkowe. To naprawdę niesamowite i od razu człowiekowi szkoda, że nie może tego uwiecznić na zdjęciu. Przed zmrokiem warto zobaczyć fortecę Bukit Melawati, skąd rozpościera się bardzo przyjemna panorama na Cieśninę Malakka.
Malakka
Ten dawniej najważniejszy port handlowy w Azji, leży ok. 140 km od Kuala Lumpur. Ponad pół tysiąca lat historii oraz wpływy portugalskie, holenderskie, brytyjskie i chińskie sprawiają, że jest tu co oglądać. Stare miasto, historyczny ratusz, jedno z piękniejszych malezyjskich Chinatown, katolickie kościoły, chińskie świątynie, muzułmańskie meczety, sklepy z antykami (Joker Street), kolorowe bazary, liczne muzea i sporo kolonialnej architektury, to wszystko jest w zasięgu spaceru. A można tez zwiedzić miasto od strony wody wybierając się na rejs po rzece (10 RM). Mówi się, że jeśli odwiedziłeś Malakkę to znaczy byłeś w Malezji. Nie wiem, czy do końca się zgadzam, ale na pewno jest to ważny punkt na mapie historycznej Malezyjczyków i warto tu zajrzeć. Mało turystyczne miejsce, ale będąc w Malace koniecznie trzeba tu dotrzeć – meczet Masjid Selat Malaka położony na wyspie i częściowo wybudowany na wodzie (na palach). Styl nowoczesny (budowę ukończono w 2006 r.), wrażenie robi ogromne, szczególnie wieczorem.
Jedzenie w Malezji
Podbiło moje serce od razu! Jest obłędne, a różnorodność smaków jest tak duża, że może przyprawić o zawrót głowy. Ceny znacznie niższe niż np. w Tajlandii czy na Bali. Inaczej ma się kwestia alkoholu. Malezja to kraj stricte muzułmański więc niestety alkohol jest bardzo drogi i nie tak znowu łatwo dostępny, już na pewno w ciągu dnia. Małe piwo Tiger w knajpie kosztuje 13 RM, duże 16-18 RM w zależności od marki. Najtańszy jest lokalny Skul za 14 RM/duże. Z innych napojów warto wspomnieć o herbacie z mlekiem, która jest tu bardzo popularna. Czarną herbatę podaje się tu z mlekiem kokosowym. Jeśli chcecie napić się zwykłej herbaty zawsze trzeba to zaznaczyć. Wracając do jedzenia – mnie oczarowały i na długo pozostaną daniem roku małże w sosie słodko-kwaśnym (8 RM/porcja). Dawno nie jadłam czegoś równie dobrego. Poza tym oczywiście króluje ryż – nasi i warzywa. Nasi lemak to małe danie na śniadanie – nie odważyłyśmy się spożyć go z rana, a już mówię dlaczego: ryż smażony/gotowany na mleczku kokosowym z anchois i orzeszkami. To nie może być zjadliwe z rana. Jest jeszcze satay, czyli mini szaszłyczki ale podawane w większości miejsc od razu z sosem orzeszkowym, który jeśli chodzi o moje podniebienie, nie bardzo mi podchodzi. Co mogę polecić to na pewno owoce morza w każdej postaci, ichniejsza odmiana rosołu z pierożkami z kurczakiem lub krewetkami, wszystkie dania w sosie słodko-kwaśnym: warzywa, kurczak, owoce morza itd. Nasi goreng to ryż z warzywami, jajkiem, owocami morza lub kurczakiem. A wszystko co ma w nazwie ‘sambal’ to ostrość z głębi piekieł.
Zapraszam Cie również na mój fan page na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!