Skip to main content

Tajlandia: Sukhothai – atrakcje dawnej stolicy Syjamu

Sukhothai to starożytna stolica Syjamu, jej nazwa oznacza dosłownie „świt szczęścia”. Podczas każdego wyjazdu mam to szczęście trafić do miejsca, które stanie się tym najlepszym, najciekawszym, najsympatyczniejszym na trasie. Takim miejscem w moim prywatnym rankingu zostało Sukhothai. Niewielkie miasto, a właściwie dwa, leży 5,5 h drogi od Ayutthaya i ma przecudowną atmosferę. To takie miejsce, w którym w mig czujesz się jak w domu. Pozwólcie, że Was oprowadzę.
Sukhothai – pierwsze niezależne królestwo Tajów – kojarzy się głównie ze złotym wiekiem w historii kraju. Wszystko dzięki królowi Intradit, który uzyskał niezależność zrzucając zwierzchność khmerów. Królestwo rozrastało się podporządkowując sobie nie tylko większość kraju, ale również obszary na Półwyspie Malajskim czy w Birmie. Na szczególną uwagę w historii królestwa zasługują wybitne dokonania artystyczne związane z wyobrażeniami Buddy. Dobra passa nie trwała jednak długo, bo ok. 200 lat, kiedy to Sukhothai zostało wchłonięte przez królestwo Ayutthai.

Tajlandia 2014: Informacje praktyczne

Jak dojechać do Sukhothai?

Autobus z Ayutthaya jechał 5 h plus pół godzinna przerwa na posiłek. W autobusie jak w lodówce, wszak to VIP, a europejskie turysty przecież tylko z klimą, najlepiej na poziomie rzeźniczej chłodni. Dworzec autobusowy położony jest ok. 4 km od centrum Nowego Sukhothai, z pomocą songthaew możecie ten odcinek pokonać za 50 batów od osoby (czasem pojedzie przy 4, czasem będzie czekał aż będzie 8 chętnych). Na dworu w Sukhothai kupujemy od razu bilet do Chiang Mai, żeby przypadkiem nie powtórzyć błędu z Ayutthayi. Zaraz potem wraz z dwójką innych przyjezdnych pakujemy się na songthaew.

Gdzie spać w Sukhothai?

Nasz boski hostel, najlepszy na całej trasie Foresto Sukhothai mieści się jednocześnie blisko knajp i głównej ulicy, a na tyle w głębi podwórza, że nie dobiega nas żaden hałas. W pokoju mamy gratis sejf jak również cennik tuk tuków, w którą stronę nie chciałybyśmy jechać. Wystarczy, że zgłosimy na recepcji gdzie chcemy jechać i mamy od razu ustaloną cenę, tak niską, że czasem wstyd. W każdym razie jesteśmy tak oczarowane tym miejscem, że dłuższą chwilę w ogóle nie chcemy wychodzić.

Sukhothai na spokojnie

Żołądki jednak puste, więc ruszamy na poszukiwanie czegoś smakowitego. Dookoła sporo knajp dla turystów, ale przecież ja nie przyjechałam do Tajlandii, żeby jeść steki na litość boską! Znajdujemy więc po chwili bardzo lokalną knajpę, gdzie podchodzą do nas na zasadzie „nie, ty do nich idź, gdzie to menu po angielsku?” W końcu pierwsza przychodzi do nas kicia i bez pardonu włazi na kolana. To ja już jestem kupiona, mogą mi nie dawać jeść. Po chwil jednak nasza sąsiadka, bo stół jest co najmniej 6 osobowy i dosiadłyśmy się do dwóch lokalnych pań, traci w moim imieniu cierpliwość i pogania obsługę, a gdy przynoszą mi wodę bez słomki sama zrywa się, żeby mi takową przynieść. Choć jej mina była mało przyjazna zdaje się, że przez wspólny stół poczuła się zobowiązana o nas zadbać. Po jakże miłej kolacji w lokalnym stylu idziemy na zasłużone piwko, mnie już przechodzi przeziębienie, dzielnie pokonałyśmy kolejny etap podróży – należy nam się! Oczywiście wybieramy bar, gdzie siedzą wyłącznie lokalni, mam przez moment wrażenie, że właściwie to jesteśmy na prywatnym spotkaniu u kogoś w domu.

Ofiarowanie mnichom buddyjskim

Rano na śniadanie zaglądamy do restauracji w naszym hostelu, wstałyśmy bladym świtem po 6:00 więc zanim jakakolwiek jadłodajnia się otworzy o 7:00 robimy mały obchód po lokalnym bazarku. udaje nam się również podpatrzeć codzienne, poranne ofiarowanie mnichom jedzenia.

Sukhothai Historical Park

Po śniadaniu zamawiamy sobie tuk tuka i za 150 batów pędzimy 13 km do Sukhothai Historical Park w Old Sukhothai, a musicie wiedzieć, że prędkość rozwijamy – bez żartów – zawrotną! W Sukhothai tuk tuki są inne niż w Bangkoku czy Ayutthya, bardziej zbliżone do rikszy, kierowca siedzi z tyłu, a pasażerowie z przodu. Choć patrząc na mapę droga między Nowym a Starym Sukhothai wydaje się pusta ciągną się tu przemiennie domy, sklepy, warsztaty. O dziwo mało hosteli, bliżej Parku Historycznego zauważyłam może 3, jednak na booking.com wszystkie sensowne cenowo obiekty były w Nowym Sukhothai. Mniej więcej 3km przed samym Starym Sukhothai przejeżdża się przez bramę Kamphaenghak (Przerywany Mur).

Tuż przed głównym wejściem, po lewej stronie wypożyczamy rowery, gdybyśmy brały jeden kosztowałby 40 batów, przy dwóch płacimy razem 60 batów za cały dzień (8-17). Dalej podjeżdżamy kupić bilet. Pamiętajcie, że kompleks o powierzchni 70 km kw. dzieli się na 3 części: centralnej, północnej i wschodniej i do każdej z nich jest oddzielny bilet po 100 batów + po 10 batów za rowery, ale tylko w północnej części przy świątyni Wat Phra Pai Luang (17 na mapie). Poszczególne części można przejeżdżać kilka razy na podstawie jednego biletu. Ważna uwaga na wstępie, dotycząca głownie centralnej, najlepiej zachowanej/odrestaurowanej części – koniecznie wybierzcie się z samego rana, w przeciwnym razie od 12:00 będziecie mieli wszystkie posągi i świątynie pod słońce.

Wat Mahathat

W obrębie murów Starego Sukhothai mieszczą się ruiny ok. 20 świątyń i innych zabytków. Zaczynamy od najbardziej znanej i najbardziej spektakularnej Wat Mahathat. Jest oszałamiająca! Nazwa oznacza świątynię najważniejszych reliktów Buddy. Kompleks powstał między 1292 a 1347 rokiem, nie do końca wiadomo na czyje polecenie, a w 1345 roku dokonano przebudowy, której świątynia zawdzięcza obecny wygląd.

Wat Sri Sawai

Dalej kierujemy się swoimi wypasionymi środkami transportu do Wat Sri Sawai, która początkowo zawierała wyobrażenie Śiwy i stanowiła hinduistyczne miejsce kultu. Z tego czasu zostały 3 charakterystyczne wieże w stylu khmerskim.

Wat Traphang Ngoen

Kolejno odwiedzamy Wat Traphang Ngoen, inaczej klasztor srebrnego jeziora. Powstała prawdopodobnie w tym samym czasie Wat Mahathat. Jeszcze nie ma 10:00 a nam już słońce doskwiera konkretnie, doceniamy nasz środek transportu, bo dzięki niemu mamy jako taką klimatyzację.

Wat Sra Sri (lub Sa Si)

Powoli niestety zaczynają się zjeżdżać autokary i beztroskie śmiganie sobie alejkami staje się nieco trudniejsze, szczególnie jak się nie ma dzwonka 🙂 Przemiennie się wydzieram albo symuluje klakson, oba działania przynoszą podobny, mierny efekt. Ach Ci paskudni turyści. Kolejną świątynię, wyjątkowo piękną, Wat Sra Sri (lub Sa Si), oglądamy trochę po partyzancku, cierpliwie czekamy aż jedna wycieczka zlezie z urokliwego mosteczka (świątynia jest na wysepce) i niczym komandoski z aparatami ostrzeliwujemy świątynie zanim kolejna horda wyleje się na cały kadr. W tym miejscu posłużę się cyctate achille Claraca, autora Discovering Thailand, który napisał: „Detal, wyważenie oraz zharmonizowanie proporcji i zdobień w Wat Sra Sri, a także piękno otoczenia, pozwalają docenić niezwykły, wyrafinowany zamysł estetyczny architektów okresu Sukhothai”. I faktycznie trzeba przyznać, że ta świątynia jest wyjątkowo harmonijna i spójna.

Wat Si Chum

Wycieczka jednak szybko nas dogania więc wiejemy przez bramę Sanluang do północnej części. początkowo jest trochę emocji, bo wyjeżdżamy na normalną, regularną tajską drogę, ale oni chyba do turystów na rowerach przyzwyczajeni, bo jakoś nas nawet specjalnie nie rozjeżdżają 🙂 skręcamy w lewo a potem pierwszą porządną w prawo, właściwie jest też gigantyczny plakat ze zdjęciem Wat si Chum, więc wątpliwości nie ma. Tu płacimy znowu wstęp 100 batów (jest to druga z trzech części z oddzielnym biletem, rowery zostawiamy przed więc za nie nie płacimy). To jest taka świątynia, której się nie zapomni, nie ważne co się jeszcze kiedyś zobaczy, choć w Chinach podobnych jest kilka. Otóż mamy wielkiego, gigantycznego wręcz siedzącego Buddę a w okół niego, bardzo przylegle obudowano go świątynią, jednak bez dachu. To ponoć jedna z największych siedzących figur siedzącego Buddy w kraju, zwana Phra Achana, czyli Czcigodny. Wrażenie robi niesamowite!

Wat Phra Pai Luang

Wciąż nieco oszołomione majestatycznością tego Czcigodnego jedziemy dalej, do Wat Phra Pai Luang, gdzie płacimy tylko za wjazd rowerami – 10 batów. Jak się okazuje fajnie, bo kompleks trochę duży, a nam już baaardzo ciepło. Tyłki już też zaczynają doskwierać, ale lepsze to niż łazić 🙂 Ta świątynia do czasów panowania khmerskiego (powstała w XII wieku) była centrum rytualnym i największą świątynią miasta. Po wyswobodzeniu się spod khmerskiej dominacji i wybudowaniu Wat Mahathat utraciła kluczową rolę.

Zagubione na wsi

Dochodzi południe kiedy decydujemy się na wschodnią część kompleksu. I niby mając mapę i bardzo dobra orientację w terenie jakimś cudem zajeżdżamy do południowej części (bez opłaty za wstęp). Plus ze zgubienia się jest oczywiście taki, że trafiamy na totalną wieś, na którą celowo byśmy się nie wybrały 🙂 Uzupełniamy płyny w lokalnym sklepiku (już chyba 4 butelkę wody od rana) i postanawiamy jednak wrócić na szlak wschodniej części.

Wcześniej jednak obiad, bo już padamy z głodu. Wracamy więc do centralnej części (wjeżdżamy na podstawie zakupionych rano biletów) i idziemy do garkuchni vis a vis Wat Mahathat. Wydawać by się mogło, że ceny tu będą turystyczne. Nic bardziej mylnego! Jemy sobie pod wiatą z blacho-dachówki, podłoga to gleba, a obiad kosztuje 30 batów… Próbujemy słynnych ponoć sukhothai noodles i są fantastyczne, choć mało tajsko-ostre, raczej na słodko. Do tego shake z mango i w drogę!

Na samą myśl o ponownym zetknięciu się mojego tyłka z siodełkiem mi słabo, ale nie ma rady. wschodnia część czeka. Tym razem trafiamy już bez przeszkód, kupujemy bilety dla siebie i dla rowerów i eksplorujemy. Przyznać jednak muszę, że już po kilkuset metrach okazuje się, że to najsłabsza cześć Parku Historycznego, i po tym co już widziałyśmy, ledwie skrawki ruin nie robią na nas żadnego wrażenia. Dlatego jeśli mogę od siebie coś poradzić, olejcie wschodnią część, szkoda 110 batów, za które można zjeść ze dwa obiady.
Z przyjemnością oddajemy rowery i bierzemy tuk tuka (za 150 batów) do domu. Czas na relaks na naszym boskim tarasie! Wieczorem kolację, ponownie w towarzystwie kocicy i bonusowo psa, jemy w znanym nam już miejscu. Następnego dnia rano na dworzec zamawiamy tuk tuka za 150 batów – przed nami kolejna przygoda: Chiang Mai!
I jak Ci się podoba Sukhothai? Wybierasz się niebawem do Tajlandii? Masz pytania, na które nie ma odpowiedzi w tekście? Koniecznie daj znać w komentarzu! A jeśli spodobał Ci się ten wpis i uznasz go za wartościowy, będzie mi miło, jeżeli podzielisz się nim z innymi korzystając z kolorowych przycisków poniżej. Dziękuję!
Zapraszam Cię również na mój fan page na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!

10 komentarze to “Tajlandia: Sukhothai – atrakcje dawnej stolicy Syjamu”

  1. Jestem fanką tych wielkich pomników Buddy! Tzn. na żywo nigdy nie widziałam, ale skoro na zdjęciach tak bardzo mi się podobają, to na żywo pewnie byłabym jeszcze bardziej zachwycona 🙂 Ostatnio wszyscy znajomi byli w Tajlandii dzięki tanim lotom, ale wszyscy przywieźli zdjęcia ze standardowych miejsc, nikt się nie wysilił, żeby zobaczyć coś więcej i dzięki nim Tajlandia zeszła na trochę dalsze miejsce na mojej liście 🙁

  2. Kurde ostatnio czytam sporo o Azji południowo-wschodniej i stwierdzam że muszę się wybrać w tamten rejon. Zdjęcia z hostelu wyglądają bardzo przyjemnie, a i jedzenie samakowicie. Jazda rowerem w taki upał nie była nadto uciążliwa? Nie jestem fanem rowerów, bardziej jestem pieszo wędrówkowy 😉

    1. Wierz mi, że rower to ostatni środek transportu jaki preferuje, jednak tu się sprawidził: naturalna klima (wiatr) plus ogarnięcie tak dużego terenu w pół dnia to ewidentnie zalety. A to, że do końca dnia leżałam tyłkiem do góry to już inna sprawa 🙂

  3. Dostrzegam spore podobieństwo do Ayutthaya. Jak czytam Tw relację to od razu czuję to gorąco i zmęczenie, które doświadczyłam zwiedzając to miasto.

    1. W Ayutthaya było goręcej a zabytki jednak nieco gorzej zachowane, mniej imponujące. Teraz jak mam porównanie to Sukhothai podobało mi się bardziej 🙂

  4. Co za bajeczne krajobrazy 🙂 Ten Wasz hostel naprawdę wygląda genialnie, jak przeczytałam, że to hostel a nie hotel byłam w ciężkim szoku 🙂 Warunki wyglądają na bardzo komfortowe:) Narobiłaś mi smaka na tajską kuchnię 🙂

  5. Ooo jak miło siegnąć pamięcią do tego cudownego miejsca :-)Widzę,że na przestrzeni lat widoki się raczej nie zmieniły. Miałyście genialny pomysł z tymi rowerami:-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.