Skip to main content

Islandia: Reykjavík i maskonury

Do Reykjavíku docieramy punktualnie WOW Air (przez Londyn), następnie szybka kontrola dokumentów, po polsku „dzień dobry” i chwilę później siedzimy już w eleganckim autobusie z WiFi na pokładzie Reykjavik Excursions, którym jedziemy na dworzec autobusowy BSI. Ale internet jest mało ważny, bo widoki są obłędne! Granatowa woda, ośnieżone góry i surowy, nieco groźny krajobraz! Na dworcu wysiadamy, choć jest opcja by jechać w „rejon hoteli”, my jednak śpimy w prywatnym domu w centrum miasta. Bierzemy mapki miasta i ulotki (na lotnisku też jest ich sporo), wymieniamy trochę kasy i napalamy się na pamiątki z maskonurami. Po ok. 20 minutach jesteśmy na miejscu i tu doświadczamy na własnej skórze pierwszej drastycznej różnicy kulturowej Islandia vs. Polska.

Dom otwarty

Otóż po dwóch dzwonkach okazuje się, że drzwi są otwarte a w domu nie ma nikogo. Zaglądamy, wołamy, nic. Po chwili kontaktujemy się z Anią, która wynajmuje nam pokój i każe wchodzić i się rozgościć. To jest właśnie Islandia, nikt tu niczego nie zamyka, przestępczość występuje tu w stopniu marginalnym, na całej wyspie jest ponoć 700 policjantów a w więzieniu siedzi ok. 130 osadzonych, którzy na weekendy wychodzą do domu (populacja Islandii 350.000 mieszkańców – dla porównania). Dla nas ten wszechobecny luz jest chwilowo jeszcze szokujący. W mieszkaniu zasadniczo w ciągu kolejnych godzin objawiają się kolejne istoty, które będą z nami mieszkać lub już jak się okazało są, tylko nie dawali znaku życia. Dwupiętrowy domek wypełnia się 🙂

Do Świni na zakupy

Pierwsze kroki kierujemy do osławionego Bonusa (pieszczotliwie świni), czyli odpowiednika Bierdonki, choć to gruba nadinterpretacja, bo za bardzo podstawowe zakupy na kolejne dni płacimy ponad 70 zł. Wcale nie jest tu równie tanio jak w polskich marketach, jak gdzieś wyczytałam przed wyjazdem, a Bonus jest przecież najtańszy. Przykładowe ceny: chleb 229 ISK, parówki 10 sztuk 359 ISK, pomidory 298 ISK/kg, woda 0,5 79 ISK. Kolejno przygotowujemy królewską obiadokolację z parówek z musztardą i ruszamy w miasto.

Pierwszy spacer po Reykjavíku

Jest mroźnie, wietrznie ale słonecznie. Miasto faktycznie jet małe, bardzo szybko odnajdujemy znane z przewodnika punkty. Tak jak sobie wyobrażałam: tłumów tutaj nie ma, w dodatku wszyscy są mega uprzejmi i weseli, jak się zagapiłam na środku pasów w czasie czerwonego światła, bo robię zdjęcie, kierowca spokojnie czeka, uśmiecha się do mnie, bez nerwów. Pod słynnym i widocznym z każdego punktu w mieście kościele Hallgrimskirkja umawiamy się z Anią na krótki spacer. Wieczorem, choć słońce wciąż świeci jak szalone (zachód słońca ma tu miejsce po 22), siedzimy na plotkach. Ciężko zasnąć mimo zasłonięcia okien.

Kolejnego dnia już po 6:00 jesteśmy na nogach, bo ciężko spać gdy za oknem świeci słońce. Można powiedzieć – nadal świeci 🙂 Po śniadaniu idziemy wymienić trochę kasy, tym razem do banku, gdzie kurs jest lepszy niż na dworcu (1€=144 ISK a nie 137 ISK).

Informacja turystyczna

Potem do informacji turystycznej: w niedzielę się rozdzielamy i kiedy Ewa płynie na snorkeling ja wybieram się na wysepkę Viðey oddaloną o 5 min promem od portu Skarfabakki (zimą – a jeszcze na nią się łapie – promy płyną tylko stąd, latem z portu Elding w centrum Reykjaviku). Najsensowniejszą opcją wydaje się zakupienie karty Reykjavik Welcome 24h, dzięki której mój plan na niedziele układa się następująco: Muzeum Islandii, Muzeum Morskie, autobusem na prom na Viðey, wyspa, powrót i późne popołudnie w jednym z 7 miejskich basenów geotermalnych. Jak się później okaże nie było tak różowo, ale to w kolejnym poście o Viðey.

Darmowy spacer z przedownikiem

Na koniec pozujemy do pamiątkowej fotki i lecimy na spotkanie z przewodnikiem od Reykjavik City Walks – Martinnem. Chłopak przede wszystkim ma pomysł jak poprowadzić zwiedzanie dla bardzo zróżnicowanej grupy jaką stanowimy (młodzi, starzy, otwarci, zamknięci), dużo przekazuje w przystępny sposób dzięki czemu jest ciekawie. Dwugodzinny spacer z nim jest bezpłatny, ale oczywiście na koniec wypada moim zdaniem wręczyć napiwek zgodnie z uznaniem.

Ciekawostka: na Islandii dawanie napiwków nie jest oczekiwane, więc nie musicie się stresować czy i ile zostawić. Widać jednak, że turyści „uczą” Islandczyków przyjmowania napiwków i niebawem zwyczaj ten na pewno się zadomowi.

Maskonury figlarne

Ze zwiedzania z Martinnem musimy urwać się 20 min przed końcem, bo czeka nas wycieczka organizowana przez Special Tours (www.specialtours.is) i oglądanie puffinów, czyli na nasze maskonurów. Te bardzo ciekawe stworzenia są symbolem Islandii a ich łacińska nazwa oznacza dosłownie „braciszek z północy”. Nie można pomylić ich z innymi ptakami 🙂 Mają ok. 30 cm wysokości i większość życia spędzają na wodach oceanu (przez pierwsze 3 lata w ogóle z niego nie wracają). Jest to możliwe, ponieważ natura wyposażyła je w specjalny gruczoł, który filtruje wodę morską. Latem: od maja do sierpnia szukają lądu by w wydłubanych tunelach złożyć jaja. Maskonury łączą się w pary na całe życie a latem mają tylko jedno jajo.

DavideGorla CC BY 2.0

Z uwagi na małe w sumie skrzydełka są kiepskimi lotnikami, za to potrafią nurkować na głębokość ok. 70 m. Żywią się głównie rybami, a na Islandii jest ich największa populacja – szacuje się, że latem przylatuje ich ok. 6 mln. Na początku sezonu można je obserwować właściwie wyłącznie na wodzie, gdzie niestety nie są najlepiej widoczne. Dopiero gdy sezon w pełni obsiadają stadnie klify i można im się dość swobodnie przyglądać. My na początki sezonu mamy jednak szanse zobaczyć je na wodzie, choć są naprawdę małe (ja np. miałam skojarzenie z pingwinami i ich rozmiarem, a maskonury są dwa-trzy razy mniejsze).

Tu możecie obejrzeć sobie maskonury z bliska:

Wskazówka: na Islandii raczej wątpliwe, byście ubrali się ZA ciepło. Silne wiatry nawet przy pięknej pogodzie przewiewają człowieka na wylot dlatego jeśli macie wątpliwości czy spodnie narciarskie się przydadzą – tak, na pewno. Nie ma też pojęcia za grube rękawiczki czy czapka. Biada temu kto zapomni – jedyne dostępne tu na każdym kroku wyroby z owczej wełny zaczynają się od 2500-3000 ISK za parę rękawiczek czy skarpet.

Najsłynniejszy hot dog w kraju

Po powrocie z podglądania maskonurów idziemy na słynnego hot doga w porcie w budce, którą ominęłybyśmy 100 razy, gdyby nam nie pokazano, że to tu Bill Clinton pałaszował bułkę z parówką za 400 ISK. Specjalność polega na parówce z mieszanki mięs baraniego, wieprzowego i nie wiadomo dokładnie jakiego jeszcze. W naszej ocenie zupełnie przeciętny, w dodatku na tym wygwizdowiu stygnie w sekundę. Na placu obok informacji turystycznej też są, 20 koron tańsze i można zjeść – na stojąco, ale jednak – w lokalu, czyli w cieple.

Migawki z Reykjavíku

Po południu Ewa wybiera Muzeum Fallusów a ja spacer po mieście, na spokojnie. Udaję się w okolice Ratusza, kolejno Stare Miasto i do portu Elding – granat tej wody wzywa mnie nieubłaganie.

Planujesz wyjazd na Islandię? Masz pytania, na które odpowiedź nie pojawiła się w tekście? Koniecznie daj znać w komentarzu! Co myślisz o Islandii? A jeśli spodobał Ci się ten wpis i uznasz go za wartościowy, będzie mi miło, jeżeli podzielisz się nim z innymi korzystając z kolorowych przycisków poniżej. Dziękuję!

Zapraszam Cię również na mój fan page na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!

6 komentarze to “Islandia: Reykjavík i maskonury”

  1. Jeszcze więcej maskonurów można zobaczyć na Wyspach Owczych. Idealnym miejscem do najłatwiejszego ich podziwiania jest wyspa Mykines. Napisaliśmy o tym niedawno u siebie: https://powroty.do/wyspy-owcze/maskonur-wyspa-mykines

    Mega miejsce ogólnie krajobrazowo. Zresztą całe Faroje to kierunek wybitnie osobliwy, a kiedy Islandia coraz bardziej zalana turystami, moim zdaniem to super alternatywa 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.