Skip to main content

Japonia – 10 mitów, którymi karmi Was TV i internet

Japonia to jeden z tych krajów, poza Birmą i Kubą, o których w sieci i mass mediach krąży tyle mitów, że najprościej mówiąc strach się bać. Jadąc do Birmy obawiałam się… właściwie wszystkiego, na Kubie też miało być trochę straszno. Japonia natomiast miała być inną planetą, w dodatku bardzo drogą, krajem dziwolągów i technologicznych odkryć. Co z tego jest prawdą?

Właściwie to niewiele. Japonię odkładam wielokrotnie, znalazła się nawet na mojej liście podróżniczych marzeń, uwierzyłam w to, że jest kosmicznie droga i tak dziwna, że nie wiadomo od czego nawet zacząć. Kiedy jednak pojeździło się już po „okolicy” z coraz większym zaciekawieniem spoglądałam w stronę Kraju Kwitnącej Wiśni. Czego się jednak przed wyjazdem naczytałam i naoglądałam to moje. A najlepsze jest to, że niewiele z tego było prawdą lub całą prawdą. Oto największe mity jakie o Japonii można usłyszeć w mediach i – o zgrozo – na niektórych blogach podróżniczych.

Inna planeta

Technologicznie tak zaawansowana, że zaraz po wylądowaniu poziom techniki powali mnie na kolana do tego stopnia, że nie poradzę sobie choćby ze spuszczeniem wody w toalecie.

Przeglądając internety często można się natknąć na podpis „Takie rzeczy tylko w Japonii” i zwykle mamy do tego jakiś mega skomplikowany gadżet. Okazuje się, że wiele rzeczy jest zupełnie normalnych i do ogarnięcia bez trudu. Może to era smartfonów i tabletów, ale możliwość puszczenia sobie szumu fal podczas korzystania z sedesu nie jest dla mnie jakąś zaawansowaną technologią. Automaty do biletów na metro czy pociąg też, cholera, zupełnie normalne, podobnie jak automaty z napojami. Tyle, że możesz wybrać sobie ciepły lub zimny. Zamawianie sushi przez tablet? Aparat w kształcie Hello Kitty – to chyba nie AŻ tak zaawansowana technologia. Robotów i hologramów nie odnotowałam.

Jedzenie w Japonii jest drogie

Żywić się będę zabranymi z Polski gorącymi kubkami, co najmniej raz dziennie, bo ceny wszystkiego powalą mnie zaraz po wszechobecnej technologii. Z niecierpliwością będę nocą, tuż przed zamknięciem (tych 24h też) 7/11 tudzież Family Martów czatować na właściwie już utylizowane zestawy sushi, byle tanio i na przecenie.

Jeśli ktoś był kiedyś w Sztokholmie czy na Islandii wie co to znaczy drogo 🙂 Japonia pod tym względem jest zupełnie normalna. Danie obiadowe, a mam tu na myśli zestaw mięso, warzywa, micha ryżu, zupka i deserek (miałki, ale zawsze) w cenie 650-750 ¥ (gdzie 100¥ = 3,11PLN), czyli 18-21PLN. Czy to dużo jak na obiad w dużym mieście? Wydaje mi się, że taniej niż w niejednej europejskiej stolicy. Napoje z automatów od 120¥ do 160¥ (0,33l-0,5l). Zestaw sushi we wspomnianym combini (7/11, Lawson, Family Mart itd.) od 300¥ do 450¥ (wcale nie przeceniony) – to dużo? 100-120¥ za onigiri (trójkąt z ryżu z nadzieniem np. tuńczyk), które spokojnie może posłużyć za drugie lub nawet pierwsze śniadanie. Jak dla mnie – zupełnie normalnie… Przewodnik po japońskiej kuchni – czytaj więcej!

Transport w Japonii jest drogi

Do znaczącej utraty wagi poza głodzeniem – patrz punkt 2 – przyczyni się również pokonywanie 20-30 km dziennie pieszo, a co tam Tokio – Kioto też zrobię z buta, bowiem transport też drogi. Z torbami można pójść.

O tak! Kolejny boski mit, a wystarczy korzystać z biletów dziennych – czy to w takim Tokio czy Kioto i można powiedzieć, że się na tym jeszcze sporo zyskuje. Przykłady? Proszę – bilet dzienny na komunikację autobusową w Kioto kosztuje 500¥. Jeden przejazd – opłata jest stała – 230¥. Przy trzecim już się wychodzi na swoje, my jednak wyjeździłyśmy jednego dnia 2300¥, bo skorzystałyśmy z biletu 10-krotnie. A ile przy tym udało się zobaczyć! W Tokio podobnie, z tym, że warto kupować bilety dzienne na komunikację podziemną (no, głownie). Bilet na samo metro (bez kilku linii, które zaczynają się na samogłoski i S, które łatwo ominąć) kosztuje 600¥, taki, który uwzględniałby wszystkie linie – 1000¥. Pojedyncze przejazdy zależą od odległości tak tak średnio 150-260¥, a do zobaczenia w Tokio jest dużo w różnych częściach miasta.

Pisząc o komunikacji wspomnieć należy osławionego już JR Pass’a, czyli bilet jedno, dwu lub maksymalnie trzytygodniowy na szybkie pociągi (tzw. shinkanseny), którego można kupić wyłącznie poza granicami Japonii korzystając z wizy turystycznej. JR Pass kosztuje od 29 000¥ za tygodniowy bilet i uprawnia do nielimitowanych przejazdów prawie wszystkimi pociągami – wyjątkami są NOZOMI i MIZUHO. Mówiąc o przejeździe mam na myśli bilet i miejscówkę. Dodatkowo linie kolejowe JR znajdują się również na terenie miast jak Kioto czy Tokio, jak również na pociągi podmiejskie w Hiroszimie i prom na wyspę Miyajima (właściwie Itsukushima, tam gdzie słynna brama tori w wodzie). Korzystając z biletu przez tydzień wyjeździłyśmy ponad 56 000¥, czyli prawie dwa razy tyle, ile kosztował nas JR Pass.

Jak zamówić i korzystać z JR Pass? Czytaj więcej!

Poza tym, gdyby w Polsce były pociągi rozwijające takie prędkości też kosztowałyby stosownie. Już dziś mam pendolino, które poza promocją chodzi po 150 zł a nie rozwija nawet 50% prędkości shinkansenów.

W Japonii najesz się sushi

Jeśli jednak odpowiednio zaoszczędzę, przegłodzę się z tydzień to wtedy bez trudu obeżrę się wszędobylskim sushi, z którym knajpy są co krok. Właściwie ten, który nie lubi sushi śmierć z głodu ma murowaną. Bo przecież w Japonii je się właściwie tylko sushi.

Żeby zjeść sushi w Tokio naprawdę trzeba się nachodzić. Serio. W Japonii sushi w restauracji jada się od święta. W ogóle dieta Japończyków w ostatniej dekadzie uległa ogromnej przemianie, z cherlawych, niskich dzieci rosną teraz dorodne dziewoje i chłopy rumiane. Wszystko za sprawą przerzucenia się ze zdrowego ryżu i ryb na tłuszcze, węglowodany i cukry 🙂 Ichniejsza zupa ramen jest pyszna, ale koszmarnie tłusta i ciężka, choć niby to taki zwykły rosołek.

Japończycy nie znają angielskiego

Ręce mi zwiędną od kalamburów z każdym napotkanym Japończykiem, bowiem angielski to dla nich język tajemny, w żadnym razie nie opanowany przez tak wysoce w większości wykształcony naród. A nawet jak trafi mi się taki, co zna to i tak nie zrozumiem, bowiem akcent niweczy wszystkie próby kontaktu. Nie zapominajmy jeszcze o tym, że to wszystko wydarzy się i tak tylko wtedy, kiedy spanikowany obecnością gaijin’a (cudzoziemca) Japończyk nie da drapaka w siną dal.

Nie spotkałam się przez prawie dwa tygodnie – a nie bywałam wyłącznie w stricte turystycznych miejscach – żeby Japończyk przede mną wiał albo nie chciał mi pomóc, jeśli został zagadnięty. Oczywiście poziom języka nie zawsze jest nie wiadomo jaki, w Polsce przecież też, nie każdy musi znać angielski, ale w połączeniu z migowym nie miałam większych problemów, żeby się dogadać. Ba! Ludzie czasem sami oferowali pomoc, jak np. władowałyśmy się do pociągu, gdy ten już na bocznice chciał zmierzać albo jak nie mogłam poradzić sobie z natarczywym jelonkiem, a raczej panią jelonkową.

Za publiczne smarkanie – banicja!

Japończycy uważają wydmuchiwanie publicznie i głośno nosa za niegrzeczne. Przy pierwszej próbie wysmarkania się zostaje się obezwładnionym, przyjeżdża sanepid i dezynfekuje delikwenta do lat dziecięcych co najmniej, w ostateczności pokarana zostanę nozdrzami pogardy, o ile oczywiście będą widoczne zza maseczki.

Z pewnością nie zwróciłabym na to większej uwagi, gdyby nie to, że do Japonii jechałam na maksa przeziębiona. Pomimo usilnych starań wysmarkania się na zapas – nie dałam rady i musiałam zbezcześcić przestrzeń publiczną tymi strasznymi dźwiękami, jak rasowy, bezczelny wór zarazków. I wiecie co? Poza jedną skrzywioną panią w metrze, choć mogła już równie dobrze mieć dosć grającej przed odjazdem każdego pociągu durnowatej muzyczki, nie spotkałam się z jednym objawem obrzydzenia. Japończycy sami kichają, prychają – często w swoje maseczki i jakoś nie zauważyłam, żeby to robiło na nich jakiekolwiek wrażenie.

Japońska TV jest … dziwna

W telewizji prowadzącym wiadomości może być małpa, konkursy i zabawy przekraczają granice dobrego smaku o granicach jakiejś zdrowej percepcji nie wspominając.
Prawda, że mogłyśmy mieć naprawdę beznadziejną kablówkę w naszych hotelikach i ryokanach, ale poziom TV i programów nie różni się wiele od polskiej tv, którą oglądam już sporadycznie. Ani jednych wiadomości nie poprowadziła małpa, jedyne co nie bawiło prawie do łez to wskaźnik do prognozy pogody z czymś a’la piłka tenisowa na końcu 🙂

Kimono albo kawaii

Japończycy, a właściwie Japonki nie chodzą normalnie ubrane. Do wyboru jest albo tradycyjne kimono albo stój niegrzecznej uczennicy, którzy przywdziewają dziewczęta chcące uchodzić za słodkie (kawaii). Trzeciego wyjścia nie ma.

Japonek i Japończyków w tradycyjnych kimonach można spotkać bardzo często. W przeciwieństwie do słodkich dziewczynek na Harajuku – albo znowu takie nasze szczęście przez prawie dwa tygodnie – ale trafiła nam się jedna. Jeśli doliczyć do tego jedną w metrze, która wyglądała jak japońskie wcielenie irlandzkiego skrzata to widziałyśmy dwie. Poza tym Japonki ubierają się raczej skromnie, zupełnie normalnie, poza tym, że mają problem z za dużym obuwiem, ale to temat na oddzielnego posta.

Automaty do wszystkiego

W automacie w Japonii kupisz wszystko od napoi, prze sushi po bieliznę. Nie ma takiej rzeczy, której nie da się sprzedaż przez automat.

Napoje butelkowane i puszki, zimne lub ciepłe, piwo w puszkach, kawy w kubeczkach, lody i słodycze. Tak owszem. Całej reszty dziwów niestety nie trafiłam, a wierzcie mi szukałam wytrwale.

Łóżka w Japonii są dla mięczaków

A spanie na futonie (tradycyjnym japońskim materacu kładzionym na podłodze) w ryokanie dobrze Ci zrobi na kręgosłup.

Pierwsze kilka nocy po długim locie w pozycji siedzącej to się człowiek cieszy, że może nogi wyprostować. Dopiero po kilku dniach wstawanie z poziomu podłogi zaczyna powodować lekkie strzyknięcia. Po 10 dniach czułam, że rano nie budzę się a zmartwychwstaje. O ile śpi się jeszcze na wznak to pół biedy. Ale panie śpiące na brzuchu prasują sobie biust, na boku obcierają kość biodrową. Zdarza się, że uda się na jedną noc wynegocjować „fat futon”, ale generalnie tydzień po powrocie moje gnaty wciąż cierpią. Kręgarze świata – mylicie się 🙂

Powyższy tekst oparty został na wyłącznie moich subiektywnych odczuciach i doświadczeniach, i nie twierdzę, że „nigdy” i „nigdzie” 🙂 Zależy mi tylko na tym, żebyście wiedzieli, że nie taka ta Japonia straszna/droga/dziwna/nieprzyjazna (niepotrzebne skreślić), jak ją czasem malują.

Dobre blogi o Japonii

47 prefektur

Wytłumacz mi Japonię

Z uśmiechem przez Japonię

Where is Demi i druga jej strona

I jak Ci się podoba Japonia? Masz pytania, na które nie ma odpowiedzi w tekście? Koniecznie daj znać w komentarzu! A jeśli spodobał Ci się ten wpis i uznasz go za wartościowy, będzie mi miło, jeżeli podzielisz się nim z innymi korzystając z kolorowych przycisków poniżej. Dziękuję!
Zapraszam Cię również na mój fan page na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!

17 komentarze to “Japonia – 10 mitów, którymi karmi Was TV i internet”

  1. Potwierdzam, większość to mity, czego bardzo żałuję w kontekście sushi. Nie do końca zgadzam się jednak w kwestii transportu- na przejazdy w Japonii wydałam 2 razy tyle co na bilet lotniczy, który jak wiadomo 100 zl nie kosztuje, wiec jak na moje standardy transport jest jednak drogi.

    1. A korzystałaś z JR Pass? Pozwala sporo zwiedzić nie wydając stosunkowo niewiele, ja za tygodniowy zapłaciłam 1000 zł a wyjeździłam w sumie dwa razy tyle. Oczywiście cena jednego przejazdu nie jest niska, ale to klasa pociągów i prędkość, która z kolei pozwala zaoszczędzić na pobycie, bo zwiedza się szybciej 🙂

  2. Super napisany post i fajnie jest rozjaśnić wątpliwości przed wyjazdem! Japonia to jedno z moich absolutnych marzeń 😀
    Chociaż akurat moja koleżanka była w Tokio dwa razy i za każdym razem obżarła się sushi po brzegi, w różnych knajpach…

  3. Japonia nie jest aż tak drogim krajem, ale transport jest dość drogi, dlatego warto przed wyjazdem kupić JR Pass. Jeśli chodzi o samych Japończyków, to są bardzo mili i pomocni, można się dogadać po angielsku 🙂

  4. "przerzucenia się ze zdrowego ryżu i ryb na tłuszcze, węglowodany i cukry" – eee? "Zdrowy" ryż? Przecież biały ryż to nic jak węglowodany=cukry właśnie 🙂

    Pkt. 9 mnie trochę rozczarował… 😛 Od odwiedzających Japonię słyszałam o iphone'ach i używanych damskich majteczkach sprzedawanych tam w automatach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.