Skip to main content

Argentyna: Patagonia 2020 – jak zorganizować wyjazd?

Patagonia trafiła na moją listę podróżniczych marzeń wieki temu, ale przez lata wydawała mi się tak nieosiągalna, tak odległa, że skupiałam się na eksplorowaniu innych zakątków świata, aż przyszedł ten dzień, kiedy Azja przestała już tak ekscytować i na dłuższy wyjazd zapragnęłam czegoś naprawdę innego. Na pewno wsparciem tej decyzji były coraz tańsze bilety lotnicze, bo Ameryka Południowa przez lata była pod tym kątem bardzo droga. I stało się! A jak już zapadła decyzja o wyjeździe, to się zaczęły schody, bo pierwotnie Patagonię wymyśliłam sobie od strony Chile. Niestety jesienią 2019 roku zaczęły się tam dość poważne zamieszki na tle politycznym i trzeba było na szybko uszyć nowy plan. Nie wiem, jak do tego doszło, że ja nie pomyślałam od początku o Argentynie, ale gdy już znalazłam dobrzy przelot do Buenos Aires, wszystko stało się jasne i plan na Patagonię powstał już błyskawicznie. A jak to wszystko dobrze zaplanować? Sprawdźcie sami.

Gdzie leży Patagonia?

Patagonia to kraina geograficzna na terenie Argentyny i Chile, obejmująca ponad milion kilometrów kwadratowych, z czego 670 000 km znajduje się w Argentynie, a reszta w Chile. Od zachodu, od strony Chile, Patagonia jest postrzępiona pełno tu małych wysepek i niedostępnego terenu. Po przekroczeniu Andów, po stronie argentyńskiej powoli się wypłaszcza, zostawiając pojedyncze wzniesienia. Jeśli byliście na Islandii, to krajobraz Patagonii trochę ją przypomina, pamiętam, że to było moje pierwsze skojarzenie, kiedy jechaliśmy busikiem z lotniska w El Calafate. Podczas 3-godzinnej jazdy z El Calafate do El Chalten za oknem niewiele się zmienia, w pewnym momencie można mieć wrażenie, że krajobraz przestał się ruszać. Perełki argentyńskiej strony Patagonii to z pewnością lodowiec Perito Moreno, leżący pod granicą z Chile oraz szczyt Fitz Roy, który można podziwiać po prawie 30-kilometrowym trekkingu do Laguna de los Tres.

Jak się dostać do Patagonii?

Z Buenos Aires samoloty lokalnych linii, jak LATAM Airlines czy Aerolineas Argentinas, latają do El Calafate kilka razy dziennie a cena przelotu to ok. 98-100€ tylko z bagażem podręcznym, 104-112€ z bagażem rejestrowanym (w obie strony). Z innych miast w Argentynie najpewniej polecicie z przesiadką w Buenos.

Dla fanów transportu kołowego mam złą wiadomość, bo choć słynna Ruta 40 przecina całą Argentynę, od granicy z Boliwią na północy aż po Ziemię ognistą, to podróżowanie autem zajmie Wam całe wieki, choć na pewno dostarczy wrażeń, bo droga, mimo zapewnień władz, nie została ostatecznie wyasfaltowana na całej długości. Jeśli jednak marzy się Wam przygoda, to Ruta 40 jest tak samo kultowa, jak amerykańska Route 66.

Gdybyście chcieli przyjechać do El Calafate z Chile, bo wcześniej zwiedzaliście Patagonię z tej strony (Torres del Paine), to nie znalazłam bezpośrednich autobusów, wszystkie połączenia wyświetlały mi się przez Puerto Natales. Autobus Bus Sur z Puerto Natales jedzie około 6 godzin, jednak po więcej szczegółów odsyłam Was na fora, nie pokonałam tej trasy i nie chcę Was wprowadzić w błąd.

Poruszanie się po Patagonii jest bardzo proste, najpewniej te dwie trasy również Wam przyjdzie pokonać:

  • między El Calafate i El Chalten, podróż zajęła nam 3 godziny w jedną stronę, bilet kosztował 1200 ARS w jedną stronę, kupowałam online Chalten Travel, wracając z El Chalten, można wysiąść na lotnisku w El Calafate lub na dworcu autobusowym;
  • oraz z El Calafate do lodowca Perito Moreno – 1,5 godziny w jedną stronę, bilet kosztował 600 ARS w jedną stronę, kupowałam online Marga Taqsa.

Gdzie spać w Patagonii?

El Calafate

Bazą wypadową do lodowca Perito Moreno jest El Calafate, w którym zatrzymałyśmy się w Albergue Lago Argentino B&B, jakieś 10 minut pieszo od ścisłego centrum, na wzgórzu. Bez wahania mogę powiedzieć, że to był nasz najlepszy nocleg podczas całego wyjazdu i żałuję, że nie mogłyśmy zostać tam dłużej. Pokoje prywatne (obiekt oferuje też dormitoria) znajdują się w drewnianych, kolorowych domkach pośród upojnie pachnących krzewów lawendy.  Nie były ogromne, ale poza łazienką miały sporo wieszaków i półek, a to się w podróży docenia najbardziej. Dostęp do kuchni i jadalni był cały czas, a śniadanie przygotowane dla każdego z gości na wypasie. Przemiła obsługa, niezwykle cierpliwa do mojego hiszpańskiego, ale i mówiąca trochę po angielsku.

El Chalten

Na trekking do Laguna de los Tres najlepszą bazą wypadową będzie El Chalten, gdzie jest ogromny wybór miejsc do spania, choć średnie ceny wydają się być wyższe niż w innych częściach kraju. Nasz wybór padł na pensjonat Mermoz, położony ok. 600 metrów od dworca autobusowego i około 700 metrów od początku szlaku na Laguna de Los Tres. Pokoje dwuosobowe były bardzo komfortowe, sporo półek i wieszaków, wspólna łazienka na korytarzu, oddzielna dla kobiet i mężczyzn. Śniadanie było w formie bufetu, a całą dobę można było korzystać z dystrybutora gorącej i zimnej wody. Bardzo czysto i wygodnie. Obsługa mówiła trochę po angielsku.

Plan zwiedzania

Choć to Patagonia była na początku motywem przewodnim wyjazdu, szybko okazało się, że region jest tak dobrze zorganizowany, że nie zajmie nam to dwóch tygodni. Nie jesteśmy szczególnie usportowione, hiking uprawiamy tylko z zaskoczenia, nigdy świadomie. W wersji wyjazdu od strony Chile wiele czasu i dni traciło się na dojazdy, tymczasem po stronie Argentyny: 1,5 godziny w jedną stronę z El Calafate do lodowca Perito Moreno, 3 godziny w jedną stronę do El Chalten i nagle wyszły nam w sumie 3 noce w Patagonii: jedna w El Calafate i dwie w Chalten. I nie mówię, było to trochę ryzykowne, bo pogoda mogła nie dopisać, a w sumie w tym rejonie o to nie trudno, ale założyłam, że jeśli dam dodatkowy dzień na lodowiec, na wypadek, gdyby planowo nie było go widać, a wszystko pójdzie sprawnie, to zostanę z jednym dniem w El Calafate, a wierzcie mi – nie ma tam co robić. Dwa razy na lodowiec też nie ma co jechać, bo choć piękny to monotonny, w dodatku nie jest to przecież darmowe. Na El Chalten można już było zrobić zapas na wypadek złej pogody, byłby wtedy ewentualnie dodatkowy dzień na jakąś inną trasę, gdyby zapas okazał się niepotrzebny. Choć nie wiem jaki Robocop ma siłę na ekstra szlak po 29 km trekkingu na Laguna de los Tres. To bardzo indywidualne kwestie, można powiedzieć, że Patagonię zrobiłyśmy ekspresowo, ale na koniec dnia wszystko, co chciałam zobaczyć, to zobaczyłam.

Zwiedzanie Perito Moreno

Rano, po śniadaniu wykwaterowujemy się z naszego przeuroczego, lawendowego spania, z nieukrywanym żalem, bo było tu bardzo miło. Z plecakami schodzimy na postój taksówek, gdzie kierowca remises zawozi nas na dworzec autobusowy w El Calafate. Niby to tylko 1,6 km, ale droga mało spacerowa, pełna pagórków, a z plecakami to jednak średnia przyjemność. Zresztą taksówka na nas dwie wynosi 180 ARS, to tyle, co nic. Wzięłyśmy od razu plecaki, bo późnym popołudniem, po powrocie z Perito Moreno, jedziemy do następnej miejscowości, El Chalten. Zostawimy je na czas wycieczki na lodowiec w biurze naszego przewoźnika na dworcu za drobną opłatą 70 ARS od plecaka (dworzec nie oferuje żadnych oficjalnych przechowalni bagażu).

Nasz autobus do lodowca Perito Moreno odjeżdża punktualnie o 9:30, a droga wiedzie przez miasteczko El Calafate, a potem długo przez bezkresne połacie pastwisk i niezagospodarowanych terenów nad jeziorem Argentino prowadzi prosta jak drut droga. Ostatni etap zaczyna być kręty, dla osób z chorobą lokomocyjną może być uciążliwy. Jakieś 20 km przed samym wejściem do parku narodowego, na którym mieści się Perito Moreno, zatrzymujemy się za powitalną bramą na parkingu. Po chwili do autobusu wsiada pracownik parku i zbiera pieniądze za bilety – 800 ARS od osoby, choć z tego, co czytałam kwota nieustannie rośnie – następnie wraca już z biletami. W autobusie podsłuchałam, że bilet jest ważny 2 dni z rzędu, niemniej na samym bilecie nie ma takiej informacji. Procedura zajmuje nam może 10 minut i jedziemy dalej, coraz bardziej krętą drogą. Autobus Taqsa Marga dowozi nas na sam koniec parku, tuż obok drugiego wejścia na zorganizowane szlaki w parku. Na poniższej mapce to będzie miejsce wskazane jako Usted esta aqui, na początku niebieskiego szlaku.

Większość szlaków jest dość prostych lub bardzo prostych, wszystkie z barierkami, wyłożone metalowymi, osiatkowanymi płytami, schody nie są wysokie, a ten przy pierwszym wejściu do parku, oznaczony kolorem białym (od domku do flagi), dostępny jest nawet dla osób niepełnosprawnych. Małe parkowe busiki łączą oba punkty i regularnie kursują między nimi. Jeśli jednak tak jak my przyjedziesz tu autobusem, wysiądziesz na początku niebieskiego szlaku, który z każdym pokonanym metrem przybliża Was do widoku lodowca w pełnej krasie. Chyba takie stopniowe oswajanie się z tym nietypowym i obłędnym widokiem jest jednak ciekawszą opcją. Od jeziora Argentino ostro zawiew, jednocześnie nad lodowcem świeci słońce a nad nami kropi deszcz. Prawie jak sceneria z hinduskiego filmu Czasem słońce, czasem deszcz. Kurtka przeciwdeszczowa i cienka czapka są tu niezbędne, choć nie jest zimno (ok. 14 stopni – koniec lutego). Autobus powrotny do El Calafate mamy o 14:30, więc wybór szlaków musiał być przemyślany, bo wszystkich nie udałoby nam się zrobić do odjazdu. Od razu rezygnujemy z czarnego szlaku, opisanego jako trudny (alta), o zielony niechcący zahaczamy, ale głównie pokonujemy niebieski, żółty i biały. Bez pośpiechu z milionem przystanków na zdjęcia zajmuje nam to 2,5 godziny i zostaje nam trochę czasu na spacer nad jezioro Argentino po obiedzie składającym się z suchego prowiantu, który przywiozłyśmy ze sobą. Nieopodal przystanku jest zadaszona sala, gdzie można wygodnie zjeść własny prowiant, oraz toalety. Autobus powrotny odjeżdża punktualnie o 14:30 i o 16:00 jesteśmy ponownie na dworcu w El Calafate, odbieramy bagaże i w jednej z dwój knajpek nieopodal idziemy zjeść coś ciepłego przed odjazdem do El Chalten o 18:00.

Trekking do Laguna de los Tres

Do El Chalten przyjeżdżamy punktualnie o 21:00 i po kilku minutach poszukiwań znajdujemy nasz pensjonat Mermoz. Kładziemy się wcześnie, bo i na trekking następnego dnia musimy wcześnie wstać. Śniadanie jest od 7:00, wyruszamy więc zaraz po nim. Do plecaków lądują: krem z filtrem 50, kanapki, ciastka i czekoladowe batoniki na braki energetyczne, woda w butelce z filtrem oraz gorąca herbata w kubku termicznym. Żebyście mieli ogląd na nasze nastawienie w momencie wchodzenia na szlak, to moja znajoma, która pośrednio namówiła nas na ten trekking, opisała go tymi słowami: „Trasa ma 10 km w jedną stronę. 9 km idzie gładko, ostatni kilometr daje w kość”. Zatem przez te 9 km spodziewałam się drogi jak do Morskiego Oka, a na koniec trochę wysiłku. Jakież było nasze zdziwienie, że szlak od początku wystrzelił w górę na 400 m, potem na 700 m, by ustabilizować się, a nawet zacząć opadać gdzieś na wysokości pierwszego punktu widokowego na Fitz Roy (przy tej pętli, po ok. 4 km). Do tego punktu ja, korposzczur, który w ramach przygotowań do wyjazdu okazjonalnie wchodził na 4 piętro, zamiast wjeżdżać windą, byłam już gotowa wypluć płuca. Co chwilę kogoś przepuszczałam, żeby mnie wyprzedził, bo było bardzo demotywujące. Kurtka, bluza i czapka, w których wcześniej zaczynałam, dawno już spoczęły w plecaku, bo byłam bliska ugotowania się. Jednak czas miałyśmy dobry, 1,5 godziny, więc nawet pojawił się cień radości i optymizmu. A widok na Fitz Roya był po prostu bezczelnie przepiękny.

Droga do obozu Poincenot była już całkiem płaska, tylko wiła się niemiłosiernie, dlatego dojście tu zajęło nam kolejne 1,5 godziny. W obozie napotkałyśmy sporo osób z namiotami, które zatrzymały się tu na dłużej, korzystając z prowizorycznej infrastruktury, postanowiłyśmy zjeść śniadanie. Przejście ostatniego odcinka do Rio Blanco, zanim zacznie się rzeźnia, zajęło nam, zgodnie z oznaczeniem na mapie, ok. 20 minut, a po drodze uzupełniłyśmy zapasy wody w potoku. Przed ostatnim etapem, kiedy trzeba się po kamieniach wdrapać prawie pionowo na 1167 metrów (z niecałych 800 m), robimy chwilę przerwy, podsłuchujemy przewodniczkę, która grupie seniorów tłumaczy, że dotarcie do Laguna de los Tres zajmie około godzinę. Nie ma na co czekać, ruszamy. Pod koniec pokonanej w bólach jednej trzeciej drogi bardzo nieroztropnie zadzieram głowę, by zobaczyć, jak biegnie szlak i szybko tego żałuję, bo widzę kolorowe punkty na pionowej ścianie na samiutkiej górze.  W dodatku, jeśli 1/3 pokonałam w pół godziny, to marne szanse, żeby to piekło skończyło się wcześniej niż za godzinę. Motywacja mnie opuszcza i serio tylko wrodzone „no ja nie dam rady?” pcha mnie dalej. W 2/3 drogi, kiedy idę już prawie na czworaka, spotykam miłych ludzi, którzy już schodzą: „jeszcze kawałek, potem wypłaszczenie i tylko ostatnie podejście i jesteś”. Brzmi zachęcająco, choć zdecydowanie przed czasem uznaję pewien odcinek za wypłaszczenie, i gdy nagle wychodzę na naprawdę płaski odcinek a przed sobą mam kolejne wzniesienie, w dodatku usypane ruchomymi kamieniami, z moich ust wydobywa się jedynie siarczyste przekleństwo. Ale skoro wlazłam tak wysoko, to się przecież nie poddam? Anka jest na miejscu jakieś 15 minut przede mną, oczywiście jej nienawidzę, ale przyznaję, że jej doping na ostatnich metrach faktycznie nie pozwala mi zaryć twarzą w kamienie. Ostatni odcinek zajął mi 1,5 godziny.

Jest pięknie, tak pięknie jak tylko można się było spodziewać. Ale zmęczenie pozwala tylko na umiarkowany entuzjazm, szczególnie że z tyłu głowy dobija się myśl „trzeba stąd jeszcze wrócić”. Patrząc bezmyślnie na tę lagunę, dochodzimy do wniosku, że mapa czasowa tego szlaku w ogóle nie uwzględnia postojów i przerw, bo wg autora wskazówek to są 4 godziny w jedną stronę, a nam wejście na lagunę zajęło 5,5 godziny. Widokiem znad Laguny de los Tres cieszymy się jakieś pół godziny, bo wizja powrotu jest naprawdę przerażająca. Zejście do Rio Blanco zajmuje nam godzinę a kolana szybko odmawiają posłuszeństwa. Oczywiście rącze kozice, czyli turyści ze stawami z gumy, regularnie nas wyprzedzają, ale na tych kamieniach bardzo łatwo polecieć, więc schodzimy ostrożnie, żeby nic sobie nie skręcić. Potem już idzie gładko: potok, płasko, pod górę, punkt widokowy na Fitz Roy, co chwile padają zdania „to już chyba ostatni etap pod górę” – nie był, „o, to chyba tu” – nigdy nie było to TU. Ostatni etap zejścia z 700 metrów naprawdę wykańcza kolana, zaczynamy schodzić tyłem, a ja wyję w przestrzeń, jeśli tylko nie ma wokół nas nikogo. Ze szlaku schodzimy o 17:12, a do domu docieramy jakieś 20 minut później. Wg mapy szlak na 8 godzin zajął nam 9,5 godziny z przerwami. Wg zegarka do treningów 29 kilometrów w nogach. Tylko gorący prysznic był w stanie umiarkowanie ulżyć w cierpieniu.

Porady praktyczne na trekking

  • zapakuj prowiant na drogę: kanapki, suszone owoce, coś słodkiego, wodę uzupełnisz w potoku;
  • leniwy korposzczur dał radę, ale serio, potrenuj trochę zanim porwiesz się na Laguna de los Tres, cała przygoda będzie wtedy znacznie przyjemniejsza;
  • nie zapomnij kremu z filtrem na twarz;
  • wygodne buty trekkingowe to podstawa, Anka kupiła przed wyjazdem Quechua M Hiking 100 i sprawdziły jej się idealnie, ja postawiłam na stare trapery, ale z cienką podeszwą i moje stopy nie były zachwycone niestety;
  • kijki trekkingowe: choć dźwięk stukających mi za plecami kijków innych wędrowców śnił mi się niczym rekin z filmu Szczęki, to na schodzeniu z ostatniego, najtrudniejszego odcinka byłyby nieocenione. Uznałam jednak, że na jeden dzień trekkingu nie będę targać ze sobą kijków przez pozostałe 2-tygodnie, błąd. Choć na pewno miałabym odciski na rękach, a tak to tylko zaorałam sobie stawy;
  • przed wyjściem na trekking powiedz w swoim hostelu/pensjonacie, że wychodzisz w góry i na który szlak, bo jak tylko zaczniesz wędrować to tracisz zasięg, więc gdyby cokolwiek się stało, niech ktoś wie gdzie jesteś.

Mapa Patagonii

Jak Ci się podoba Patagonia? Ten rejon trafi na Twoją listę miejsc do odwiedzenia lub masz dodatkowe pytania? Daj znać w komentarzu! A jeśli spodobał Ci się ten wpis i uznasz go za wartościowy, będzie mi miło, jeżeli podzielisz się nim z innymi korzystając z kolorowych przycisków poniżej. Dziękuję!

Zapraszam Cię również na mój fan page na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!

4 komentarze to “Argentyna: Patagonia 2020 – jak zorganizować wyjazd?”

  1. byłam w Patogoni ( Perrito Moreno , El chalten a także Torres del Paine) to ostatnie szczególnie mnie oczarowało..
    Nie lubie zimna , jednak Patagonia ma dla mnie to coś magicznego : wolność , piękne widoki , niemal nieanruszoną przyrodę, teraz myslę o Patagoni chilijskiej

  2. Bardzo przydatny wpis zawierający praktyczne informacje. Kiedyś myślałem nad zaplanowaniem podróży do Argentyny, jednak nie wiedziałem jak się za to zabrać. Myślę, że kiedy sytuacja na świecie się ustabilizuje, pomyślę nad wyjazdem w te rejony.

  3. Bardzo zazdroszczę. Kilka lat temu, z powodu braku czasu, nie udało mi się już tam dojechać. Najdalej na południe dojechałem do Los Antiguas, zaraz przy granicy z Chile. I pamiętam, jak czekałem w poczekalni dworca miejscowości Perito Moreno, i obserwowałem tych wszystkich ludzi, którzy właśnie wrócili z wycieczki jeszcze dalsze południe, z lodowca.
    W ogóle lodowce to chyba nie dla mnie. Miesiąc temu nie udało mi się dojechać do jednego na Islandii… cóż, jeszcze będę próbować. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.