Tytuł tego postu brzmi jednak nieco kuriozalnie, kiedy myślimy o roku 2020, w którym wydarzyło się tak wiele przedziwnych i strasznych rzeczy. Długo w ogóle nie planowałam, ba! Nawet nie zastanawiałam się nad pisaniem tego podsumowania, ale ostatecznie poza tym, że ta strona jest dla Was do szukania inspiracji podróżniczych, jest też dla mnie pewnym rodzajem pamiętnika. I choć nie wątpię abym miała kiedyś problemy z przypomnieniem sobie, co tam się w 2020 wydarzyło, to uważam, że ten rok zasługuje na podsumowanie jak jego poprzednicy. Bo mimo wszystko, patrząc z perspektywy 12 miesięcy podróżniczo nie był zły. W końcu co by nie mówić, zdążyłam przed samą pandemią odwiedzić wymarzoną Patagonię!
Pomimo docierających z Azji informacji, na początku 2020 nikt z nas nie spodziewał się, że koronawirus tak zmieni nasze życie. Sama mówiłam jeszcze w lutym, że to nieodpowiedzialność dziennikarzy szukających sensacji i clickbaitów, że na grypę też się umiera. Jak pewnie wielu z Was, i choć szybko przyszło mi zmienić zdanie, to nie wstydzę się, że z początku lekceważyłam temat. Bo kto by przypuszczał?
Styczeń: Słowacja
Zaraz po Nowym Roku, korzystając z przedłużonego weekendu, pojechałam do mojej przyjaciółki na południe, do Krakowa, skąd postanowiłyśmy wybrać się na Słowacje, gdzie w końcu można było poczuć prawdziwą zimę. Entuzjazm co prawda skończył się, gdy w nocy spadło 20 cm śniegu i musiałam od sąsiada w naszym Airbnb pożyczyć łopatę do odśnieżania, żeby znaleźć nasze auto i je odkopać. Albo kiedy z braku łańcuchów utknęłyśmy przed Starym Smokowcem, razem z kilkoma innymi autami, pośrodku niczego. Ale po kolei. Pierwszym przystankiem była kładka w koronach drzew, bardzo ostatnio popularna atrakcja w górach, choć nie tylko, rodzaj platformy widokowej, nazywana Bachledką w Bachledovej Dolinie, otwarta we wrześniu 2017 roku. Nowoczesna a jednocześnie stonowana konstrukcja licząca łącznie nieco ponad 1,2 kilometra powstała na granicy Pienińskiego i Tatrzańskiego Parku Narodowego i pozwala podziwiać pobliskie Tatry Bielskie, wyjątkową panoramę Pienin czy malownicze Zamagurze.
Po nocy w Liptowskim Mikulaszu, gdzie pod śniegiem zaginęło nam auto, pojechałyśmy do Zamku Orawskiego, który góruje nad miejscowością Orawskie Podzamcze od około XIII wieku. Jest naprawdę pięknie położony, jestem pewna, że o każdej porze roku robi wielkie wrażenie. Jedną z ciekawostek dla Polaków jest fakt, ze kręcono tu zdjęcia do kultowego serialu Janosik. W drodze powrotnej do Krakowa miałyśmy w planie jeszcze Lodową Świątynię (Tatransky Dom) w Starym Smokowcu, jednak zanim udało nam się tam doczłapać, to na totalnej ślizgawicy, niczym nieposypanej, musiałyśmy stanąć za sznurem aut, i już nie udało nam się ruszyć. Bez łańcuchów nie było szans, trzeba było zawrócić, znalazłyśmy drugą, równoległą drogę, również przez środek niczego i tylko modliłyśmy się, żeby i tam się nikt nie rozkraczył, bo do Starego Smokowca nie dojedziemy. Na szczęście tej drogi nie wybrał najwyraźniej nikt poza nami, więc udało się przejechać. Lodowa świątynia była oblega na przez turystów, ale udało nam się zobaczyć w miarę w spokojnej atmosferze. Konstrukcje z lodu były imponujące, a dla kogoś takiego jak jak, kto w stolicy nie widział śniegu i zimy już kilka lat, każde obcowanie z tego typu krajobrazem, to wielkie szczęście. Więcej o wypadzie na Słowację przeczytacie tutaj!
Luty – marzec: Argentyna
Podróż do Ameryki Południowej była moim marzeniem, ale zawsze jakoś wcześniej wygrywała Azja, bo już ją znałam, wiedziałam jak się poruszać, czułam się tam swobodnie. Jednak wyjazd do Korei Południowej na wiosnę 2019 roku chwilowo zaspokoił moje azjatyckie zapędy, w między czasie bilety do ameryki Południowej stały się dość przystępne cenowo, no i Patagonia zaczęła wyzwać mnie coraz mocniej. Pierwotny plan zakładał wyjazd do Chile i zobaczenie Patagonii od tej strony, jednak na jesieni 2019 roku zaczęły się tam zamieszki, dodatkowo połączenia lotnicze nie były zbyt korzystne. Ostatecznie plan powstał w oparciu o Argentynę i lot do Buenos Aires, prawdę mówiąc dziś nie wyobrażam sobie, że miałoby być inaczej. Udało nam się odwiedzić magiczną Patagonię (tylko argentyńską stronę), pouprawiać nieco nieplanowany trekking w górach, zobaczyłyśmy Wodospady Iguazu (z obu stron!), pobuszować trochę u stóp Andów, oraz oczywiście zatopić się w urzekającej atmosferze Buenos Aires. To był początek marca, kiedy zarówno w Polce jak i w Argentynie pojawiły się pierwsze przypadki koronawirusa, a 9 marca wylądowałyśmy w Polsce. 16 marca zamknięto niebo nad Polską na kolejne 6 tygodni. Wróciłyśmy dosłownie w ostatniej chwili, w Buenos już widać było pewne poruszenie, głównie przy półkach z żelami antybakteryjnymi, same też zakupiłyśmy trochę, wiedząc już co się dzieje w Polsce. Więcej o przygodach w Argentynie przeczytacie tutaj!
Lockdown
12 marca, kiedy liczba zachorowań skoczyła chyba z 20 do 40 w ciągu doby, zostałam w domu na home office i … nie pojawiłam się fizycznie w pracy od tamtego czasu, czyli od 291 dni (na dzień pisania tego postu 28.12.2020). Mam to szczęście, że moja praca w zasadzie nie wymaga fizycznej obecności nigdzie, choć konieczność utrzymywania relacji z klientami weszła na zupełnie inny, digitalowy poziom. Firma wyposażyła nas w domowe biuro a moja droga do pracy skróciła się wybitnie. Przeszłam przez wszystkie etapy co Wy, więc nie ma sensu ich szczególnie opisywać. Alko-zoomy, zakupy jak na wojnę o 6 rano w Auchan, gotowanie i mrożenie na zapas, dezynfekowanie papieru toaletowego, jeśli akurat był. Pamiętam, jak pierwszy raz po 41 dniach wyszłam z domu na spacer, a nie tylko pod osłoną nocy bądź świtu do paczkomatu albo sklepu. Nie wiedziałam co ze sobą począć, gdzie iść, a widok straży miejskiej, która jeszcze kilka dni wcześniej jeździła po ulicach i przypominała o konieczność zastania w domu, lekko ostudził mój entuzjazm. Poznałam Park Skaryszewski od podszewki, co do jednej małej alejki i kamyczka. Nie doszłam do etapu pieczenia chleba, ale nauczyłam się robić dżem z bakłażana (i pasteryzować!). I posadziłam pomidorka koktajlowego, zbiory w ilości sztuk 3 przez ponad pół roku są jednak mało zadowalające.
W kwietniu Matka Rodzicielka trafiła do szpitala, niestety stare choroby się przez koronawirusa nie wyprowadziły, strach i bezradność, bo choć sprawa nie była bardzo poważna, to okoliczności już tak. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Na jesieni stwierdziłyśmy, że wtedy się bałyśmy, ale gdyby to się stało na jesieni, to byłoby jeszcze gorzej.
W maju kupiłam auto i odważyłam się lekko planować wakacje. We wrześniu powstał plan tygodnia nad polskim morzem. Dotychczas byłam raz, mając ze 12 lat w Łebie, na 2 tygodnie 12 lało. Do tego czasu jednak zaczęłam po prostu jeździć po Polsce. Na początek głównie Podlasie, które skradło moje serce. Każda cerkiew, wioseczka. Wpadłam też na chwilę znowu do Białegostoku. Odwiedziłam pierwszy raz Bydgoszcz, Lublin oraz Sandomierz, wróciłam do Torunia, pokręciłam się po województwie łódzkim: Piotrków Trybunalski, taras widokowy odkrywki węgla brunatnego w Kleszczowie. Odwiedziłam ponownie w tym roku roku moją przyjaciółkę J. z Krakowa, gdzie jak zwykle pobuszowałyśmy po okolicy: polska Toskania, czyli Grodzisko Stradów, Ojcowski Park Narodowy, Zamek w Wiśniczu. Wpadłam też na Łysą Górę i do ruin Zamku Krzyżtopór, no mega zacny, mega!
W gąszczu ustawicznie zmieniających się informacji i zasad podróżowania, zupełnie świadomie zrezygnowałam z zagranicznych podróży, również dlatego, żeby nie przyczynić się rozprzestrzeniania wirusa. Niekiedy z zazdrością patrzyłam na podróżnicze wpisy kolegów, na puste uliczki na Santorini czy w Wenecji, zjawiska dotąd niespotykane, ale wewnętrznie nie czułam się gotowa, poza tym ja jestem strasznym nerwusem, nie zniosłabym tych niepewności polecę/nie polecę. Nie mam tego luzu w swoim DNA, no nie mam.
Pod koniec wakacji musiałam pożegnać mojego 11-letniego futrzastego, kociego przyjaciela. To ogromna niesprawiedliwość, że zwierzęta żyją o tyle krócej od nas. Do dziś nie jestem w stanie myśleć o tym zbyt wiele, więc pozwolicie, że tu zakończę ten wątek.
Wrzesień: nad Bałtykiem
Wyjazd nad morze, do Rozewia k/Jastrzębiej Góry po sezonie, to był strzał w dziesiątkę. Domki Kos, w których się zatrzymałyśmy z dziewczynami, były przyjemną oazą, gdzie można było nieco odetchnąć od pandemii. Pominę bandę szatańskich dzieci w domu obok, udajmy, że to się nie wydarzyło, choć nie ukrywajmy też, że to motywowało nas do częstych wycieczek. Wpadłyśmy do Sopotu, na Hel i do Helu, zaliczyłyśmy większość znanych miejscowości plażowych i przetestowałyśmy większość kosmicznie stromych zejść nad morze. Pogoda przez cały tydzień była właściwie idealna, może jeden dzień był lekko bardziej piździasty. Bardzo podobały mi się pustki w typowo turystycznych miejscowościach, pojadłyśmy naprawdę dobrego jedzenia (głównie Tawerna Klipper we Władysławowie, świetne jedzenie cały rok!), przez tydzień trochę udało się zapomnieć o tym całym pandemicznym szaleństwie, a nawet udało się poopalać na plaży! Na temat tego wyjazdu nie powstał (jeszcze) post, ale gdybyście mieli konkretne pytania, to dajcie znać. Bałtyk nie zawiódł i chętnie powtórzę ten kierunek w przyszłości.
Jesień i zima
Od powrotu znad morza pod koniec września, mimo wstępnych planów urlopowych na Dolnym Śląsku, ostatecznie wszystko odwołałam i najdalej ruszyłam się około 40 km od domu. Październik obfitował w piękne dni, dlatego szukając rozrywek wybrałam się do unikalnego kościółka w miejscowości Radachówka, absolutnie uroczego, z lat 30. XX wieku, którego konstrukcja bardziej przypomina tradycyjne budowle z południa Polski. Wpadłam do Siedlec, gdzie zachwycił mnie bardzo urodziwy Ratusz „Jacek”, w którym znajduje się Muzeum Regionalne, na Zamek w Czersku – bez szału, ale okoliczne sady i widok z dołu, znad rzeki zupełnie przyzwoite, odwiedziłam Bagno Całowanie, gdzie byłam jedyną osobą w promieniu 15 km, tak podejrzewam, więc tym bardziej się cieszę, że na dziurawej drodze dojazdowej nie straciłam koła, przez płot podziwiałam absolutnie wyjątkowy Pałac Patrykozy, mam nadzieję, że kiedyś uda się wpaść w tygodniu, kiedy będzie czynny. Wielką inspiracją stała się dla mnie grupa na fejsie Ciekawe miejsca w Polsce…warte zobaczenia… Serdecznie polecam.
Plusy (?) pandemii
Dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna, i mimo wielu strat i wyrzeczeń w tym roku, wolę na niego patrzeć na rok szans i możliwości, mimo wszystko. Patrząc z perspektywy na 2020, stwierdzam, że na plus można na pewno zaliczyć:
- ja i najbliżsi mi ludzie są zdrowi, żyją i mają się całkiem nieźle;
- więcej czasu spędzałam z bliskimi, ale również częściej „widziałam się” online ze znajomymi i przyjaciółmi z odległych miast, ale i z tymi mieszkającymi po sąsiedzku;
- od pierwszego dnia home office codziennie ćwiczę hiszpański z Duolingo, i jestem już naprawdę niezła w te klocki;
- doceniłam i staram się praktykować lepiej balans między pracą a relaksem, szczególnie jak się mieszka w kawalerce to może być podstępne;
- cieszę się, że Polskę zawsze odkładałam na później, dzięki czemu mam czym się zająć dopóki nie otworzą granicy z Nową Zelandią;
- mam pracę, którą mogę wykonywać zdalnie i – przynajmniej póki co – jest to pewne i stabilne zajęcie, a przy okazji cieszę się, że 3 lata temu odeszłam zupełnie z turystyki, w której dziś nie udało by się przetrwać;
- praktycznie przestałam się malować i przejmować tym, jak wyglądam, oczywiście wiadomo, że na służbowym callu jest czysto i schludnie, ale w tej chwili tusz do rzęs bywa szczytem moich możliwości, podczas kiedy wcześniej, nie było opcji, żebym wyszła do pracy nieumalowana;
- to samo z resztą dotyczy ubrań, wydatki na tę kategorię spadły mi o 90% w stosunku do 2019, choć długo walczyłam i do pracy zakładałam jeansy (głównie po to, by kontrolować, czy nie przybieram na wadze), to na jesieni zamówiłam dres i z niego prędko nie wyjdę;
- jak nie wydaję pieniędzy na podróże, to udaje mi się sporo oszczędzić, oczywiście docelowo na kolejne podróże, ale i na czarną godzinę;
- naprawiłam i wymieniłam w domu wszystko, co dotychczas było mniej ważne od kolejnego biletu lotniczego, bo na pewne rzeczy, siedząc ciągle w domu, nie dało się już przymykać oka, a na wiosnę planuję malowanie!
- zamiast nowych podróży nadrobiłam przygotowanie zaległych fotoksiążek z minionych wyjazdów – to jedna z najpiękniejszych pamiątek z podróży;
- doceniłam i zachwyciłam się tegoroczną wiosną, w ubiegłym roku by podziwiać kwitnące wiśnie pojechałam aż do Korei Południowej, a w tym roku odkryłam ich wiele w parku po sąsiedzku;
- namiętnie zwiedzam Warszawę i miejsca, w których nigdy nie byłam, choć mieszkam tu od urodzenia;
- wymiatam w Vabanque oraz 1 z 10., chyba się zgłoszę po pandemii;
- a poza tym ćwiczę uważność, doceniam drobiazgi, staram się przetrwać, jeśli dziś czegoś nie mogę, to po to, żeby móc to zrobić później.
A jak Tobie minął 2020? Podróżniczo było ciekawie, czy jednak na stand by?
My w tym roku zwiedziliśmy tylko Polskę. Na wyjazd zagraniczny się nie zdecydowaliśmy. Może w przyszłym roku się uda.
Trzymam kciuki i za Was i za siebie w temacie podróży w 2021 🙂