Ten post powstaje mniej więcej w rocznicę zimowego wejścia Turbacz, które to było odpowiedzią na moje rzucone luźno do mojej przyjaciółki J. „weszłabym na jakąś górę”. Do dziś się z tego śmiejemy, bo ona potraktowała to poważnie, a ja po prostu nie śmiałam się już wycofać. Ale dzięki temu spontanicznemu pomysłowi, jak to zwykle u mnie, zupełnie przypadkiem odnalazłam swoją pasję: góry. Jednak jeszcze na Turbaczu o tym nie wiedziałam, tam skupiłam się tylko na przeżyciu tego wejścia i całego weekendu. Dziś jak o tym piszę, po tym co zdobyłam przez ostatni rok, to się śmieje, ale wtedy do śmiechu nie było mi wcale, bo niczym rasowy korposzczur oderwałam się od biurka i poszłam w góry. Zadyszkę to miałam chyba do końca, nie wiem czy przeszłam 50 metrów bez postoju, ale w swoim tempie doczołgałam się na szczyt. A raczej najpierw do schroniska, a potem na szczyt. Zapomniałam dodać jeszcze, że w grę jak zwykle z J. wchodził dodatkowo wschód słońca, więc nie dość, że było pod górę, to jeszcze początek drogi trzeba było pokonać po ciemku. Jeśli po tym opisie ktoś jeszcze z Was nadal pragnie wejść na Turbacz, zapraszam dalej.
Zimowe wędrówki i zasady w górach
Na Turbacz szłam nieźle przygotowana sprzętowo, niekoniecznie kondycyjnie, niemniej dopiero po czasie i zebraniu kilku dodatkowych doświadczeń zimowych wiem co tak naprawdę co i jak. Przeczytacie o tym tutaj:
Szlak na Turbacz zimą – opis trasy
O ile nie śpisz w schronisku albo prawie u stóp gór, wczesna pobudka to podstawa, by górami cieszyć się w spokoju i mieć je tylko dla siebie. Z Krakowa wyjechałyśmy koło 3:00 nad ranem, by o 5:00 zakopać się w śniegu na parkingu przy osiedlu Oleksówki w Nowym Targu (uznałyśmy, że to będzie nasz problem za kilka godzin, teraz po ciemku i tak nic nie wskóramy) i ruszyć na szlak w czołówkach, wszak noc ciemna! Pogoda zapowiadała się przepiękna, a co za tym idzie wschód słońca też. Pierwszy odcinek tego szlaku był dla mnie absolutnym koszmarem, miałam wrażenie, że idę niemalże pionowo, oddech palił mnie aż do pępka, generalnie dramat. Szybko okazało się, że mimo -10 stopni na termometrze ubrałam się za ciepło, 2 warstwy zeszły po kwadransie. Dobra wentylacja i ilość warstw to podstawa, od tamtej pory bluzkę termiczną mam raczej na wszelki wypadek niż na sobie, zawsze mi w niej za ciepło.
Czołgałam się pod górę mozolnie, każdy już by stracił do mnie cierpliwość, ale J. była niestrudzona ucząc mnie przy okazji technik oddychania. Kiedy wyszło słońce ok 6:30 byłyśmy już na szczęście na jakiejś sensownej wysokości (ok. 1/3 trasy na górę), w dodatku bez drzew. Co to był za widok! Od razu na chwilę zapomniałam o cierpieniu.
Info praktyczne:
- parking był bezpłatny, ale niestety nie było to oficjalne miejsce, mam nadzieję, że dla dobra mieszkańców i wygody odwiedzających coś się tam poprawi w tym zakresie;
- wstęp do Gorczańskiego Parku Narodowego można wykupić online na stronie www.gorce.eparki.pl, bilet kosztuje 7 zł, prowizja za płatność online to 0,40 gr;
- w Schronisku na Turbaczu można płacić kartą;
- jeśli nie chcecie się zrywać bladym świtem warto przenocować w Nowym Targu – baza hotelowa jest naprawdę spora i przystępna cenowo – sprawdź!
I jak Ci się podobało? Przekonałam Cię do górskich wędrówek? Uwierz mi, jeśli ja dałam radę, każdy sobie poradzi! Wybierasz się na Turbacz albo gdzieś indziej w Gorcach? Daj znać w komentarzu! A jeśli spodobał Ci się ten wpis i uznasz go za wartościowy, będzie mi miło, jeżeli podzielisz się nim z innymi korzystając z kolorowych przycisków poniżej. Dziękuję!
Zapraszam Cię również na mój fanpage na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!