Zanim podróżowanie i obracanie się w turystyce stało się sensem i celem mojej skromnej egzystencji, było po prostu inną formą spędzania wakacji. Zaczęło się od objazdówek autokarowych po Europie z Matką Rodzicielką, na które wysyłał nas Ojciec. Pierwszy raz wybrałyśmy się gdy miałam chyba 12 lat. Objazdówka po Austrii, przez Słowację, wjazd na Kitzsteinhorn, gdzie pierwszy raz widoki i przestrzeń przede mną po prostu mnie obezwładniły. Potem Zamki nad Loarą, również autokarem i obóz językowy w Londynie (kiedyś szczyt marzeń, dziś chyba już niemowlaki mówią po angielsku).
Wreszcie pierwsze wakacje samolotem na Korfu w Grecji, na rok przed maturą, pierwsza styczność z zawodem rezydenta i już wtedy wiedziałam, że moje życie będzie związane z turystyką. Oczywiście w pierwszym odruchu chciałam zostać właśnie rezydentką – jakież to wspaniałe, przez 5 miesięcy siedzieć sobie i pracować w Grecji. Pfff! Banał! 🙂 Potem matura z geografii i studia turystyczne (nie wiadomo po jaką cholerę, bo niczego się tam raczej nie nauczyłam). W międzyczasie trafiłam na praktyki do biura podróży, które zajmowało się wyłącznie turystyką biznesową (wyjazdy motywacyjne, kongresy, zagraniczne konferencje) i wsiąkłam w ten odłam branży bez reszty, zmieniając później tylko miejsca pracy. Do tej pory zdążyłam się już oczywiście pozbyć złudzeń dotyczących pracy rezydentki, a przynajmniej zdać sobie sprawę również z trudności oraz tego, że z moim charakterem raczej się do tego nie nadaję 🙂 Odkryłam jednak swoją w własną drogę, którą dreptałam ponad dekadę.