Najbardziej zawsze boję się jechać w miejsca, o którym bardzo długo marzyłam. Oczekiwania rosną z każdym przeczytanym artykułem, obejrzanym filmem, kolejnymi zdjęciami w internecie. Dokładnie tak było z Nowym Jorkiem, do którego leciałam w maju tego roku. Wielkie nadzieje, oczekiwania mogły łatwo zostać rozwiane przez rzeczywistość, zdarzało się już wcześniej w czasie moich podróży. Jednak od pierwszych chwil Nowy Jork mnie nie zawiódł, co więcej poczułam się w nim jak w domu. Od pierwszych minut na lotnisku, gdzie każdy witał mnie szerokim uśmiechem i osławionym już how you’re doing? Amerykańska mentalność jest mi szczególnie bliska, nawiązywanie kontaktu, nawet jeśli tylko na chwilę, krótka rozmowa w windzie czy kolejce w sklepie. W Nowym Jorku, zatłoczonym, pośpiesznym, ciasnym miałam wrażenie, że faktycznie zauważa się drugiego człowieka. Było to coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Nawet jeśli te kontakty zawierane są tylko na chwilę, miło jest być zauważonym.
Nowojorczycy uchodzą za niegrzecznych (żeby nie powiedzieć dosadniej), ciągle się śpieszą, bo przecież time is money, a jednak ja spotkałam się z ich strony wyłącznie z życzliwością. Zagadywali, kiedy wyglądałam na zagubioną, interesowali się tym, skąd jestem, następnie gdzie nauczyłam się tak dobrze mówić po angielsku (to nie brak skromności, po prostu mam tak, że w kilka chwil umiem dostosować akcent i styl mówienia do osoby, z którą rozmawiam). Zaczepiali na zwykły small talk w sklepie czy pod food truckiem. Mimowolnie stałam się świadkiem ślubu pewnej pary pod Mostem Brooklyńskim i gratulowałam nowożeńcom, choć nawet się nie znaliśmy. Taki jest właśnie Nowy Jork i rozumiem, dlaczego przyciąga tak wielu. Tu faktycznie wydaje się, że wszystko jest możliwe, że jest się częścią elektryzującej mieszanki kulturowej, kiedy na ulicach częściej niż angielski słyszy się hiszpański czy jidysz.
Jak ugryźć Wielkie Jabłko, by spełnić swoje marzenie o Nowym Jorku? Zacznę może od tego, że na pewno jest to miasto na więcej niż jedną wyprawę. Za pierwszym razem każdy skupia się na klasykach i ani nie ma się co temu dziwić, ani nie ma w tym nic złego. Każdy chce przejść się Mostem Brooklyńskim, najlepiej o zachodzie słońca, wybrać się do MET (Metropolitan Muzeum of Art) czy na Top Of the Rock na Rockefeller Center. A jak sprytnie zaplanować tydzień w Nowym Jorku, by skorzystać jak najwięcej? Mam nadzieję, że kilka moich podpowiedzi. A jeśli jeszcze nie czytaliście, zacznijcie koniecznie od informacji praktycznych!