Ubrana jestem we wszystko, co ze sobą przywiozłam na pustynie: legginsy pod jeansami, kurtkę typu softshell pod kurtką, wełniany szalik, rękawiczki i czapę z pomponem. Mamy styczeń i temperatura oscyluje w okolicach 6°C. Beduińska miętowa herbata grzeje mnie od środka, jest jasno, jakby nad naszym obozem ktoś zapalił górne światło. Tylko że to księżyc oświetla nocą pustynię, dając absolutnie surrealistyczne wrażenie. Teraz rozumiem, dlaczego Wadi Rum zagrała tyle razy Marsa w filmach. Brak punktów odniesienia, bo po jakimś czasie każda skała wygląda tak samo, brak oświetlonych miast, bo na pustyni są tylko małe obozowiska Beduinów. Kosmos, powiadam Wam a pośrodku tego wszystkiego ja, prawie sama, bo jest jeszcze przed sezonem. Jak się tu znalazłam? Czytaj więcej